[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łało niejakie wrażenie pośród pasażerów kojca.
Obydwu do szpitala rozkazał. 1 słuchaj, Jenkins,
jeżeli jeszcze który zasłabnie, daj mi zaraz znać. Będę na
pokładzie.
%7łołnierze wymienili znaczące spojrzenia. Byli trochę
zaniepokojeni, ale nie rozmawiali na ten temat, bo nieznany
statek płonący na spokojnej tafli wody zaciekawił ich
bardziej niż inne, bliższe niebezpieczeństwo.
U szczytu drabiny Pine spotkał kapitana Blunta.
Mamy zarazę na pokładzie powiedział.
Wielki Boże! przeraził się wilk morski. Co ty
gadasz, Pine?
Lekarz pokiwał frasobliwie szpakowatą głową.
Wszystko przez tę piekielną ciszę mruknął.
Chociaż czego się można było spodziewać na tak przeła-
dowanym statku? Kiedy służyłem na Hekubie"...
Kto tak wrzeszczy?
Lekarz roześmiał się na pół ironicznie, na pół współczują-
co.
Oczywiście jakiś więzień. A tyś myślał, że kto? Wciąż
ryczą w tej ciasnocie, niczym woły na Smithfield. Stu
osiemdziesięciu ludzi w klitce pięćdziesiąt stóp długiej!
A powietrze tam niby w diabelskim piecu. Aadna historia!
Kapitan tupnął gniewnie.
Nie moja wina! odburknął. %7łołnierzy też muszę
jakoś pomieścić. Nic nie poradzę, jeżeli rząd przeciąża te
piekielne statki.
Rząd! Właśnie rząd! Dobre sobie! Rząd nie sypia na
międzypokładziu w ładowni wysokiej na niespełna sześć
stóp! Rząd nie dostaje tyfusu od tropikalnego skwaru...
Nie... Ale...
Najważniejsze ale", to że rząd ma w nosie takie
sprawy.
Blunt otarł zroszone potem czoło.
Kto zachorował pierwszy? spytał.
Więzień z koi numer dziewięćdziesiąt siedem, w dol-
nym rzędzie. Powiada, że nazywa się John Rex.
Jesteś pewien, że to tyfus?
Najpewniejszy. Głowa gorąca jak ogień, język wy-
schnięty na rzemień. Omyłka niemożliwa uśmiechnął się
posępnie. Kazałem go przenieść do szpitala... Szpital!
Aadny mi szpital. Ciemno tam jak w kopalni. Widywałem
znacznie porządniejsze psie budy.
Blunt wskazał spojrzeniem unoszące się nad odległą łuną
obłoki dymu.
Przypuśćmy, że dostanę świeży ładunek: tamtych
pogorzelców... Nie mogę przecież odmówić ich przyjęcia.
A nie możesz, nie możesz. Jeżeli przypłyną, musisz ich
jakoś upchnąć. Będzie wówczas tylko jedno wyjście: jak
wiatr powieje, pruć pełnymi żaglami do Przylądka Dobrej
Nadziei.
Pine odwrócił się, by popatrzeć na płonący okręt.
VI
Los ,,Hydaspesa"
Tymczasem dwie szalupy zmierzały prosto ku szkarłatnej
kolumnie, co niby olbrzymia pochodnia wznosiła się nad
spokojnym morzem.
Jak określił Blunt, płonący statek znajdował się o dobre
dwanaście mil od Malabara", a więc podróż była uciążliwa
i długa. Z dala od burt okrętu, którym odbywali ponury rejs,
żeglarze poczuli się jak gdyby w innym świecie, bo po raz
pierwszy objawił się im naprawdę bezmiar oceanu. Na
pokładzie okrętu otaczały ich wspomnienia starego lądu, nie
zdawali więc sobie sprawy, jak bardzo oddalili się od
cywilizacji, pośród której na świat przyszli. Dobrze oświetlo-
ny, wygodny salon kapitański, koszarowa wesołość na
dziobie, uregulowany tryb życia, punktualne zmiany warty,
nawet ponura monotonia więziennej ładowni wszystko to
dawało podróżnikom poczucie bezpieczeństwa i oddalało lęk
wobec nieznanych grózb morza. Byli rzuceni na wodne
bezkresy, lecz nie osamotnieni, a zatem każdy myślał pod-
świadomie, że potrafi wytrzymać to, co znosi tylu innych.
48
Dczywolmc
zesłanie
49
Obecnie jednak załogi szalup odczuwały własną znikomość,
znalazły się bowiem na rozległym oceanie, pomiędzy dwoma
okrętami, z których jeden malał z każdą chwilą, drugi zaś
gorzał coraz widoczniej. Malabar" ów potwór morski,
co w przestronnym wnętrzu mieścił tak wiele żywych i cier-
piących istot ludzkich - skurczył się do rozmiarów łupiny
orzecha. Wydawał się drobiną, a przecież szalupy były takie
maleńkie, gdy wypływały z cienia potężnej niby baszta rufy.
Wówczas kadłub okrętu był jakby symbolem bezpieczeń-
stwa i mocy. Obecnie sprawiał wrażenie kawałka drewna
pływającego na bezkresnych i niezgłębionych obszarach
wody. Niedawno błękitna raca oświetliła ocean, odebrała
blask gwiazdom i upiornym błyskiem rozjaśniła kopułę
niebios. Teraz była punkcikiem migocącym w oddali i tym
bardziej świadczącym o znikomości okrętu. ,,Malabar"
sprawiał wrażenie świetlika na pływającym liściu, a ognie
sygnałowe rozjaśniały mrok nie bardziej niż jedna świeczka
zapalona przez górnika w czarnej czeluści szybu węglowego.
A jednak na tym okręcie znajdowało się z górą dwieście
istot ludzkich!
Woda dokoła szalup była czarna i gładka; ciche, równe
fale zdawały się tym grozniejsze. Szumiące morze mówi,
a głos jego rozluznia pęta strachu, natomiast kiedy milczy
i drga bezszelestnie, budzi obawę, gotuje zdradliwą zasadzkę.
Podczas ciszy ocean przypomina zadumanego olbrzyma,
który cicho i posępnie knuje coś złego. Ponadto rozkołysane
morze wydaje się mniej rozległe niż wówczas, gdy drzemie.
Spiętrzone fale przybliżają widnokrąg. Człowiek nie widzi
wtedy spokojnych, gładkich fałd ciągnących się jednostajnie
przez niezliczone mile. Aby w pełni ocenić straszliwy bezmiar
oceanu, trzeba zobaczyć jego drzemkę.
Nad cichymi wodami spoczywał strop bezchmurnego
nieba. Gwiazdy lśniły fioletowo przez dolne warstwy eteru.
Wśród bezcielesnej ciszy każdemu zanurzeniu wioseł od-
powiadały harmonijne echa grające w bezmiarach prze-
strzeni. Kiedy pióra dotykały wody, tryskały z niej iskry, a za
szalupami ciągnęły wydłużone fosforyzujące ślady, niby dwa
węże morskie sunące przez toń żywego srebra.
Był to jak gdyby wyścig. Wioślarze zaciskali zęby i w sku-
pieniu pracowali niestrudzenie. Ale po pewnym czasie pierw-
sza łódz zwolniła nagle, a Best wyprzedził ją z triumfalnym
okrzykiem i posterował prosto ku rosnącej na morzu pur-
purowej plamie.
Co się stało? zawołał.
W odpowiedzi usłyszał przekleństwo Frere'a i szalupa
znów nabrała szybkości, próbując wyrównać straty. Nie
stało się na niej nic ważnego, tylko jeden z więzniów opadł
z sił.
Co z tobą? warknął Frere. Bodaj cię wszyscy
diabli! A, to ty, Dawes. Naturalnie, Dawes! Czego innego
można się było spodziewać po takim draniu? No, bierz się
w garść, bo ze mną nie ma żartów! Do roboty, bydlaku!
On chyba chory, panie poruczniku odezwał się
miłosierny głos z dzioba.
Chory? Nic podobnego! Udaje. No, bierz się za
wiosło, łajdaku!
Więzień przemógł słabość i szalupa ruszyła szybciej. Ale
mimo grózb i próśb porucznika nie zdołała doścignąć
rywalki i pan Best znalazł się pierwszy pod obłokami dymu,
co unosiły się nad zaróżowionym od łuny morzem. Na jego
rozkaz łódz Frere'a stanęła burtą w burtę.
Musimy trzymać się z dala. Jeżeli na pokładzie jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Arthur C Clarke & Stephen Baxter [Time Odyssey 01] Time's Eye (v4.0) (pdf)
- Arthur C. Clarke 2010 Odyseja kosmiczna
- Clarke Arthur C. Odyseja kosmiczna 2010
- Arthur C. Clarke 2061 Odyseja kosmiczna
- Arthur C. Clarke Miasto I Gwiazdy
- Clarke Arthur Kowboje Oceanu
- Dragon Men 4 Mate Healer Amber Kell
- King_Stephen_ _Mroczna_Wieza_II_ _Powolanie_trojki
- Cabot Meg Papla 02 Papla w wielkim mieśÂcie
- Dziedziczka Kingery Laurie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- papierniczy.opx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.