[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powinnam iść do pracowni.
- Pójdę z panią - zaoferowała się Delia.
Odkąd skręciła kostkę po upadku z klaczy, przestała odprowadzać pannę Susan do
pracy. Dobrze jednak zapamiętała wrogie spojrzenie, którym Donley Morrison obrzucił
modniarkę po wczorajszym zebraniu w kościele. Uznała więc, że należy wrócić do tego
zwyczaju.
- Nie ma potrzeby - zapewniła panna Susan. - Gdyby Donley coś knuł, bez wątpie-
nia już bym o tym wiedziała.
Delia nie dała się przekonać. Sięgnęła po laskę i ruszyła do drzwi wyjściowych.
- Doktor Jones polecił, żebym powoli rozruszała kostkę.
Były w pół drogi do pracowni, kiedy panna Susan powiedziała nagle:
- Niech pani uważa na Charlesa. Delia przystanęła w pół kroku.
- Jak to? Może być bardzo zawiedziony, ale przecież by mnie nie skrzywdził.
- Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek w miasteczku naprawdę go znał. W każdym
razie, teraz mogę pani coś powiedzieć. Syn burmistrza zwykł spędzać dużo czasu w sa-
loonie na piętrze. Mam nadzieję, że pani rozumie, o to oznacza.
- Skąd pani to wie?
- Moja pracownia mieści się naprzeciwko. Pracuję do pózna, kiedy szyję suknię
ślubną, więc wiele razy widywałam Charlesa schodzącego z góry. Tam są pokoje dziew-
cząt i...
R
L
T
- Wiem, co robią - wpadła jej w słowo Delia. - Słyszałam też, że mężczyzni chodzą
tam palić opium. - Aż zakręciło jej się w głowie na myśl, że i Charles należał do gości
tego przybytku. Jak to się stało, że omal nie poślubiła takiego człowieka?
Zbliżało się południe, kiedy Charles Ladley pojawił się wreszcie na parterze ro-
dzinnego domu.
- Najwyższy czas! - powitał go ojciec, siedząc za biurkiem w gabinecie usytuowa-
nym naprzeciwko schodów. - Zwiętowałeś wczoraj do pózna?
Zaskoczony Charles przystanął u podnóża schodów.
- Dzień dobry, ojcze. Sądziłem, że pojechałeś na ranczo Millera.
- Matka powiedziała mi, że słyszała twój powrót o świcie, postanowiłem więc za-
czekać i spytać o przyczynę. Wyglądasz jak upiór, chłopcze. Czy dobrze rozumiem, że
przypieczętowaliście z Delią sprawę, jeśli można to tak nazwać? Ustaliliście datę?
- Nie byłem u Delii. Poszedłem do Flory - wyjaśnił świadom, że ojciec dobrze zna
tę dziewczynę.
- Widzę, że to jeszcze nie wszystko. Mów dalej. Charlesowi żołądek podszedł do
gardła.
- Delia da tylko tysiąc i oświadczyła, że mnie nie poślubi.
Burmistrz otworzył usta ze zdumienia, na twarzy pojawiły mu się purpurowe pla-
my.
- Nie poślubi?! Przecież jest tobą zachwycona! Musisz być bardziej przekonujący.
- Powiedziała, że nie może mnie pokochać.
- Przecież nie przyjmiesz tego tak, jakbyś był potulnym barankiem. Potrzebujemy
jej pieniędzy!
- Przepraszam, ojcze...
- Przepraszanie nie da nam władzy nad jej majątkiem! - wybuchnął Ladley senior,
a w uszach jego syna zabrzmiało to jak strzał z bicza.
- Jeszcze ją odzyskam, ojcze, przysięgam. Znajdę sposób.
Kiedy nadjechał Jude, Delia siedziała na ganku. W perłowej jedwabnej sukni z
kontrastującym ciemnoszarym rąbkiem i ze swobodnie rozpuszczonymi długimi, kręco-
nymi włosami wyglądała uroczo.
R
L
T
- Nowa suknia? Piękna - pochwalił, zeskakując z konia. Zastanowiło go, czy wła-
śnie w nią ubrała się na kolację z Ladleyem.
- Dziękuję. - Wstała i przyjrzała mu się w skupieniu, czekając, aż podejdzie.
- Czy dokądś się wybierasz? - spytał, przystając u szczytu schodów. - Bo jeśli tak,
nie będę cię zatrzymywał. Pani Heston pewnie podała już kolację.
- Widziałam ją dziś w miasteczku i uprzedziłam, że możesz się spóznić. Proszę,
wejdz do środka, chciałam z tobą porozmawiać.
Czy będzie musiał teraz cierpliwie wysłuchać, że Delia przyjęła oświadczyny Lad-
leya? Czyżby tak bardzo nie liczyła się z jego uczuciami, że oczekiwała życzeń szczę-
ścia? - zastanawiał się Jude.
Tymczasem Delia zamknęła za nimi drzwi i ujęła go za rękę.
- Chcę, abyś wiedział, co powiedziałam wczoraj wieczorem Charlesowi. Nie po-
ślubię go.
Nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
- Dlaczego?
- Ponieważ to ciebie kocham.
- Och, Delio, to cudownie! Ja też cię kocham.
%7ładne z nich nie zapamiętało, kto pierwszy rozwarł ramiona, aby przygarnąć do
serca ukochaną osobę. W każdym razie wrócili do rozmowy dużo pózniej, nacieszywszy
się wzajemną bliskością.
- Byłem głupcem, że nie zacząłem się zalecać do ciebie wtedy, gdy się poznaliśmy.
Wydawało mi się jednak, że nie obdarzysz zaufaniem dopiero co spotkanego człowieka.
Mogłem być najzwyklejszym łowcą posagów.
- A jednak ci zaufałam. Nie wiem, jak to się stało. W każdym razie chyba właśnie
dlatego zaprosiłam cię na obiad w hotelu. Owszem, chciałam usłyszeć więcej o ojcu, ale
miałam również nadzieję lepiej cię poznać.
- Bardzo chciałem przyjąć zaproszenie - przyznał Jude, gładząc zarumieniony po-
liczek Delii. - Uznałem jednak, że nie powinnaś się pokazywać w moim towarzystwie.
Byłem zdania, że nie jestem odpowiednim człowiekiem. Wciąż nie mam co do tego
R
L
T
pewności. - Zamilkł na dłuższą chwilę, po czym wyznał: - Jestem biedakiem, poza tym
jako sługa Boży omal nie popełniłem grzechu cudzołóstwa.
Delia na niego ze zdumieniem.
- Kiedy poznałem Norę, nie wiedziałem, że jest mężatką. Podała się za wdowę i
zacząłem pomagać jej w gospodarstwie, bo nie dawała sobie rady. Raz po raz dawała mi
do zrozumienia, że może być moją nagrodą za trudy. - Odwrócił głowę zawstydzony. -
Pewnego dnia jej rzekomo nieżyjący mąż wrócił z wojny. Obiecała, że jeśli go zabiję, to
nie tylko odda mi się jeszcze tej nocy, lecz mnie poślubi. Przez chwilę walczyłem z
przemożną pokusą - przyznał szczerze. - Na szczęście zwyciężyłem. Odjechałem stamtąd
jeszcze tego samego wieczoru.
Delia pobladła, słuchając tych słów.
- To dlatego ci powiedziałem, że nie mogę wrócić do pełnienia służby kaznodziei.
Czy twoje uczucie pozostanie niezmienne, kiedy już wyznałem, jakiego czynu omal nie
popełniłem?
Delia skinęła głową.
- Ważne jest to, że się opamiętałeś - stwierdziła. - Kocham cię, bez względu na to,
co zamierzasz robić. Uważam jednak, że powinieneś wrócić do nauczania, i to tutaj, w
Llano Crossing. Naturalnie, musisz wyznać wszystko zarządowi parafii - dodała, uniósł-
szy rękę, kiedy chciał jej przerwać. - Bóg ci wybaczył i wierzę, że wciąż chce mieć słu-
gę, który głosi Jego Słowo.
- Muszę to przemyśleć. Sądzisz, że przyjmie mnie zarząd parafii, któremu przewo-
dzi burmistrz?
- Szczególnie że chcesz poślubić kobietę, do której wcześniej zalecał się jego syn.
Co cię tak rozbawiło? - spytała na widok szerokiego uśmiechu goszczącego na twarzy
Jude'a.
- O ile się nie mylę, Delio Keller, właśnie mi się oświadczyłaś.
- Rzeczywiście. Wygląda na to, że przy tobie staję się nadmiernie śmiała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Laurie King Anne Weverley 01 The Birth Of A New Moon
- Laurie King Kate Martinelli 04 Night Work
- 127. Campbell Laurie Ostatnia szansa
- Laurie Campbell Ostatnia szansa
- 0887. Leclaire Day Dantejskie dziedzictwo 04 W puĹapce
- Dziedziczka fortuny Re
- Flash Professional CS5 Â ÄŚtÄte
- Hunter Kelly śÂwiatowe śąycie Duo 297 Romans w Szampanii
- Carole Mortimer Cyganka
- Elder Races 5.1 The Wicked Thea Harrison
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- speedballing.xlx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.