Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszyscy roześmiali się jak hieny, a potem powrócili do kwestii porwania.
Cyrk skończył się dopiero kwadrans przed północą i gdy szli na parking przez
zaśmiecony trawnik, Gene był już bardzo zmęczony. Wokół wygaszano światła, a cyrkowcy
powracali do swych wozów, by wziąć prysznic, wypić piwo i pooglądać nocną telewizję.
Gene podniósł kołnierz płaszcza. Chciał ochronić się przed chłodem listopadowej
nocy, lecz zmęczenie sprawiało, że i tak cały drżał. Spóznili się do cyrku ze względu na tłok
na drodze, a potem stwierdzili, że ich miejsca zostały już zajęte przez jakiegoś tłustego typka
z piątką równie pulchnych dzieciaków. W końcu spędzili dwie godziny na niewygodnej
drewnianej ławce, wśród kaszlących i siąkających nosami małolatów oraz emerytów, a
wszystko, co działo się na arenie, było dla nich na zmianę niesłyszalne bądz niewidzialne.
Jednakże Lorie wydawała się promienna i szczęśliwa. Skoro więc pójście do cyrku
sprawiło jej tyle radości, cena, jaką za to zapłacił, była niewielka. Sięgnął do kieszeni i
stwierdził, że nie ma papierosów.
- Gene - powiedziała Lorie - jestem taka podniecona.
- Podniecona? A cóż cię tak podnieca?
- Och, wszystko. To wszystko jest po prostu ekscytujące.
- Nie przesadzaj. Widziałem tylko jakieś grubawe panie na koniach i paru facetów
wystrzeliwanych na kilka stóp w powietrze.
Lorie pociągnęła go za ramię tak, że przystanął, i spojrzała na niego błyszczącymi
oczami.
- Gene, chodzmy popatrzeć na lwy.
- Lwy? Czy to dobry pomysł?
- Gene, one były piękne. Czy widziałeś, jakie były piękne?
- No cóż. Były całkiem okay.
- Okay? One były piękne. Ten wielki samiec z fantastyczną grzywą. Czy widziałeś
jego twarz? On wygląda tak mądrze, a zarazem silnie i okrutnie.
- Przykro mi, Lorie, ale nie jestem koneserem lwów.
- Ożeniłeś się ze mną.
- Jasne, ale nie sądzę, aby oglądanie lwów było najlepszym pomysłem. Sądzę, iż
najlepiej będzie, jak wrócimy do samochodu i pojedziemy do domu.
Lorie przysunęła się i pocałowała go. Jej wargi były ciepłe na zimnym wietrze i Gene
czuł zwykle towarzyszący jej aromat.
- Proszę, Gene. One są tuż za rogiem. Popatrzył na nią. Była tak śliczna, że zdobył się
jedynie na stwierdzenie:
- W porządku. Tylko na parę minut. Może mnie podszkolisz w rozpoznawaniu ich
urody.
Znów go pocałowała.
- Jesteś doskonały - wyszeptała. - Nawet nie wiesz, jaki jesteś wspaniały.
Minęli wozy clownów i zagrodę słoni, aż dotarli do rzędu klatek, gdzie trzymano lwy i
tygrysy. Było tu teraz ciemno, ponieważ na noc wyłączono generatory. Z mroku klatek Gene
słyszał drapanie pazurów po drewnianych podłogach i głębokie postękiwania śpiących
drapieżników.
Lorie ciągnęła go za rękę i gdy podchodzili do klatki na końcu rzędu, gdzie trzymano
wielkiego samca, przyspieszyła kroku, jakby nie mogła się doczekać.
W końcu znalezli się przed klatką lwa. Ten obserwował, jak podchodzą, leżąc
pośrodku drewnianej podłogi z uniesioną głową i oczyma pełnymi dumnego okrucieństwa.
- Popatrz - wyszeptała Lorie. - Czyż on nie jest piękny? Czy nie jest po prostu
wspaniały?
Gene zerknął w głąb klatki.
- Wygląda niezle. Tak, jest nawet przystojny.
- Och, on jest więcej niż przystojny - powiedziała Lorie dziwnym głosem, jakiego
nigdy u niej nie słyszał.
- On jest jak król. Jest jak bóg. Popatrz na te muskuły. Popatrz na to wspaniałe futro.
Popatrz na pazury.
Gene zakaszlał.
- Nie wiem. Wygląda na niezle zapasionego. Wydawało się, że Lorie nie słucha.
- Uwięziono go w klatce, prawda, mój śliczny brutalu? Już tak długo siedzi zamknięty.
Czy wiesz, ile waży tak piękny lew, jak ten?
- Dwieście funtów? Daj spokój, Lorie. Jest zimno. Powinniśmy już iść.
Lew warknął i pokręcił głową. Lorie objęła się ramionami i zamknęła oczy.
- Lorie - powiedział zirytowany Gene - czas już iść. Przez cały dzień nie jadłem nic
poza hot dogiem i jestem zmarznięty na kość.
Lorie nadal miała zamknięte oczy i wodziła pieszczotliwie dłońmi po swoim futrze.
Lew powtórnie zawarczał i opuścił masywny łeb na pazury.
- Lorie - nalegał Gene - proszę, pożegnaj się ze swoim przyjacielem i chodzmy do
domu.
Lorie powoli obróciła się i otworzyła oczy.
- Nie można z niego drwić - wyszeptała. - To nic, że jest zamknięty w klatce, ale nie
można z niego drwić. Jest na to zbyt wspaniały.
- Słuchaj, wcale z niego nie drwię. Zresztą dlaczego miałbym to robić? Proszę tylko,
abyśmy poszli do domu.
- Poczekaj. Tylko jedna chwilka.
Podeszła do krat klatki. Lew obserwował ją uważnie, mrużąc i otwierając oczy. Gene
chciał ją ostrzec przed stawaniem tak blisko, lecz coś go przed tym powstrzymało. Pomyślał,
że ona wie, co robi. Dokładnie wie.
Lew ponownie uniósł łeb, a potem wstał. Był to potężny, dorosły samiec, nieco opasły
na skutek życia w klatce, lecz nadal muskularny i tryskający siłą. Wydzielał ostry, zwierzęcy
zapach.
Powoli, machając ogonem, lew podszedł do krat, przy których stała Lorie. Rozwarł
paszczę obnażając zęby i znów zawarczał, lecz Lorie pozostała nieruchoma. W końcu bestia
podeszła bezpośrednio do niej. Lorie stała przez moment nieruchomo, po czym cofnęła się o
krok i skłoniła. Był to głęboki ukłon, prawie do ziemi.
- Lorie - powiedział Gene ostro.
Dokończyła ukłon i znów się wyprostowała.
- On jest wspaniały - powiedziała. - Muszę mu pokazać, że go za takiego uważam.
Muszę złożyć mój hołd.
- Hołd? Jakiemuś cholernemu lwu? Lorie, na Boga! Lorie spoważniała.
- Zapominasz o czymś, Gene.
- O niczym nie zapominam. Po prostu nie chcę, byś robiła uprzejmości jakimś
zwierzakom, to wszystko.
Lorie chciała coś powiedzieć, lecz się opanowała.
- W porządku, Gene - stwierdziła cicho. - Lecz nie zapominaj, że sama jestem pół-
lwem. To nie tylko piękne zwierzę, ale również mój krewniak.
- Wiem o tym, Lorie. Od miesiąca tkwię w tym po uszy. Lecz obiecałaś mi, że
zapomnisz o lwiej części swej osobowości i skłonisz się ku ludzkim ideałom. Ten... król
dżungli... może być wspaniały, jeśli chodzi o lwy, lecz nie chcę, byś biła mu pokłony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.