[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zniszczyłby naszą cywilizację? Przecie\ ich nauka i technika
dorównywały naszej, w niektórych dziedzinach przewy\szały
je nawet...
Nie, tego nie potrafię... przyznał Tanith. Wydaje mi
się zresztą, \e wszystko, co moglibyśmy powiedzieć o tym w
tej chwili, i tak będzie przedwczesne. Oglądał z
zaciekawieniem wielką kamienną płytę, wspartą skośnie o
betonowy właz schronu, być mo\e oderwaną od ściany nie
istniejącego budynku; widać było, \e to w tej chwili zajmuje
go zupełnie. Więc zamiast myśleć o tym, zobacz lepiej tę
płytę. Re'noe twierdzi, \e to są jakieś inskrypcje. Ma
nadzieję, \e zdoła je odczytać... Chyba warto byłoby ją
sfotografować...
Zatarte rządki na wpół czytelnych znaków na kamiennej
powierzchni mogły być rzeczywiście napisem; Re'noe
zbierała je cierpliwie wierzyła w analizator: je\eli mógł
rozszyfrować dawno wymarłe dialekty, istniała szansa, \e
zdoła wreszcie poradzić sobie tak\e i z tym językiem. Tanith
wezwał automat, przez chwilę sprawdzał zespół fotozapisu
automat był ju\ stary, blendy zacinały się czasem, rzadko,
ale to się zdarzało. Cieniutka warstwa pyłu przysnuła nieco i
tak niewyrazne znaki pochylił się, \eby zdmuchnąć ten
nalot;
lekki i drobny kurz zawirował w złocistej smudze słońca,
odsłaniając zawiły ornament splecionych z sobą linii. I wtedy
zobaczyli cień przesłaniający rządki zatartych znaków.
Przesuń się, Taave powiedział. Nie mogę zrobić
zdjęcia. Zasłaniasz światło.
Taave usłuchał, ale cień nie poruszył się i nie zniknął.
Patrzyli na to zdziwieni, teraz dopiero dostrzegając, \e nie
mógł to być cień \adnego z nich: wąska i mała głowa,
łagodny, zadumany profil dziewczynki, prawie dziecka,
nachylony nad jakimś niewidocznym przedmiotem, ukrytym
w stuleniu drobnych i szczupłych dłoni. Odruchowo Taave
obejrzał się za siebie w poszukiwaniu rzucającej ten cień.
Ale w zasięgu wzroku nie było nikogo być tu zresztą nie
mogło, pracowali przecie\ tylko we dwóch. Przykląkł, a
Tanith przysiadł obok na piętach; w skupieniu wpatrywali się
w kamień.
Jak myślisz, co to takiego?
Nie wiem. Zupełnie nie wiem. To nie wygląda na
malowidło, grafitti ani fresk. Na \adną zresztą twórczość.
Zobacz: jest tak, jak gdyby na tę ścianę naprawdę padał
cień. Kojarzy mi się to... Ale to bezsensowne. Nie, całkiem
niemo\liwe... To nie mo\e być to. Oczy Tanitha wpatrywały
się w niego uwa\ne i skupione. Jak gdyby coś rozwa\ał
jakby on tak\e się nad czymś namyślał.
Z czym ci się skojarzyło?
Mówię przecie\, \e bzdura.
Mimo to powiedz. Tu wszystko jest tak dziwne, tak
niepojęte, kłócące się z naszym rozumieniem świata...
Najbardziej fantastyczne, na pozór niemo\liwe do przyjęcia
skojarzenia w tej sytuacji mogą okazać się prawdziwe...
Mo\e, ale nie to.
Je\eli mamy rozumieć, nie mo\emy unikać \adnych,
nawet najbardziej karkołomnych hipotez...
Więc dobrze, powiem. Sam się przekonasz, \e ta
koncepcja jest całkiem nie do przyjęcia: taki cień, cień po
człowieku, którego ju\ nie było... widziałem kiedyś w
miejscu, w którym przed dwustu laty wybuchł z
niezrozumiałych przyczyn reaktor atomowy... Milczeli chwilę;
Tanith wyprostował się nagle,, przetarł spocone czoło,
pozostawiając na nim szarą smugę popiołu. Nieomal w
jednej chwili jego oczy stały się zapadnięte, przekrwione
nienaturalnie błyszczące w pokrytej kurzem twarzy. Patrzył
na Taave milcząc, skupionym wzrokiem, pod którym tamten
zmieszał się i zająknął. W ciszy nabrzmiałej brzęczeniem
rozleniwionych upałem owadów rozległ się jego napięty głos
i było w nim to samo, co w spojrzeniu, które zmusiło do
zamilknięcia.
Myślisz, \e oni... cała cywilizacja... mogła zginąć tak
właśnie od jądrowego wybuchu? To przecie\ niemo\liwe.
Tak gigantyczny wybuch musiałby zniszczyć całą planetę...
Mo\e to nie był jeden... Kilkanaście czy kilkadziesiąt
wybuchów w ró\nych rejonach Ziemi... Ich twarze były
naprzeciw siebie, oddalone przestrzenią nie większą ni\
długość męskiej dłoni. Dlatego zobaczył bardzo wyraznie,
jak tamten blednie, a jego skórę pokrywa pot.
To niemo\liwe. To niemo\liwe, Taave.
Dlaczego? A\ do tej pory radioaktywność tu, na terenie
miasta, jest nieco większa ni\ na powierzchni Ziemi, a
przecie\ upłynęło kilka tysięcy lat. W tych miejscach, które
odkryli Er'rona i Meritt, promieniowanie te\ przekraczało
normę... teraz on wytarł twarz z potu; byli zmęczeni,
brudni, pył i popiół w\arł się w spoconą skórę. Znowu
patrzyli na siebie i znowu była cisza ogromna cisza
martwego, skamieniałego miasta, w której słyszeli tylko
własne oddechy. Szept Tanitha wydał im się zbyt głośny
jak gdyby to był krzyk,
Takie zniszczenie nie poruszył się, nie drgnął,
a przecie\ Taave odniósł wra\enie, jakby wskazywał miasto.
Takie zniszczenie, Taave, nie mogłoby być następstwem
przypadkowej awarii jakiegoś urządzenia. To by znaczyło, \e
ich technika i mo\liwości, które im ona stwarzała, jak gdyby
ich... przerosły, \e własne poczynania wymknęły im się z
rąk, stracili nad nimi kontrolę, nawet władzę?
Przecie\ mogło tak być. Nieharmonijny rozwój nauki i
techniki, jedne gałęzie rozwijające się nazbyt szybko,
lawinowy postęp, którego nie potrafili ju\ zahamować... Czy
nie sądzisz, \e mogli przez przypadek na przykład
wyzwolić siły, z których działania niezbyt jasno zdawali sobie
sprawę? Schylili głowy, zbyt przytłoczeni tym, co ju\ od kilku
dni
nawiedzało ich myśli. Tanith nie odpowiedział; dopiero po
długiej chwili mógł się zdobyć na protest:
Nie, Taave... Przecie\ to byli ludzie. Tacy jak my.
Inteligentni, posługujący się rozumem. A \aden myślący
człowiek, \adna rozumna istota nie dopuściłaby do tego...
tego... urwał, po raz drugi wskazując otaczające ich
martwe, milczące miasto; ruch był wymowniejszy jeszcze ni\
słowa.
To niemo\liwe, Taave. Nie wolno nam zapominać, \e oni
te\ byli ludzmi...
Taave nie odpowiadał; odwrócił oczy, w jego twarzy
pojawił się wyraz przymusu. Powiedział cicho, niechętnie:
A więc jak wytłumaczysz, \e oni ten kataklizm...
przewidywali, a jednak nie potrafili mu zapobiec? Wiedzieli,
\e ma nadejść, i liczyli się z nim...
Na jakiej podstawie sądzisz...
Spójrz na te schrony. Właściwie niezniszczalne, nie
przepuszczające \adnego promieniowania. Tylko one
dawały szansę ocalenia przynajmniej dla niektórych... Po
to je budowali. A więc wiedzieli i mieli dosyć czasu: budowa
takich schronów musiała trwać całe lata...
To jeszcze nie oznacza, \e oni sami spowodowali
kataklizm, który ich zniszczył... To mogło nadejść
z zewnątrz, a oni tylko dzięki swojej nauce umieli go
przewidzieć. Dlatego zbudowali te schrony...
Patrzyli na siebie pociemniałymi oczyma; upał narastał,
zdawało im się, \e cię\ar gorącego powietrza przygniata
ich do ziemi. Pył drapał w gardle, Taave zakaszlał,
powiedział nieco chrapliwie:
Sam w to nie wierzysz. Bo có\ innego poza świadomą
działalnością rozumnych istot mogło wywołać w ró\nych
miejscach planety nie kontrolowane wybuchy termojądrowe?
Nawet katastrofa kosmiczna, w którą wierzyli kiedyś Er'rona i
Meritt, nie tłumaczy niczego: nie mogła spowodować
zagłady cywilizacji... A w ka\dym razie nie mogła w taki
sposób...
Milczeli długo, tylko wiatr przesypywał drobiny piasku i
świszczał w wyszczerbionych murach. Wreszcie Tanith
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Braun Lilian Jackson Kot, ktĂłry... 06 Kot, ktĂłry bawiĹ siÄ w listonosza
- 0036. Pickart Joan Elliott KaĹźde nowe jutro
- Antologia Wakacje z piekĹa
- 21. Jordan Penny MiĹosna odpowiedĹş
- Antologia SF StaĹo siÄ jutro 17 Instar omnium
- Carol Look Improve Your Eyesight EFT
- Edmond Paris The Secret History of Jesuits (1975) (pdf)
- Hardy Boys Case 03 Cult of Crime
- Eddings Dav
- Armstrong Mechele Bloodlines Conduit
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- papierniczy.opx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.