Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwi zostały wyważone. A odgłos kroków nie był
stukotem szpilek, lecz ciężkim i gwałtownym stąpaniem
rozochoconego yeti.
Wszystko to stało się tak szybko, że ledwie miałam
czas się odwrócić, by zobaczyć, jak naciera na mnie
zwaliste cielsko wiceprezesa.
Ułamek sekundy osłupienia ( O, nieba! Mężczyzna 
o ile ta kupa sadła mogła być mężczyzną  u pań! ), a
potem nieskończona panika.
Złapał mnie jak King Kong blondyneczkę i
wyciągnął na korytarz. Byłam zabawką w jego rękach.
Mój strach sięgnął szczytu, kiedy zorientowałam się, że
wlecze mnie do męskiej toalety.
Przypomniały mi się grozby Fubuki:  Nie wie pani,
co może panią spotkać . Nie blefowała. Zapłacę za
swoje grzechy. Serce zamarło mi w piersi. Mózg zaczął
spisywać testament.
Pamiętam, że pomyślałam: Zgwałci cię i zabije. Tak,
ale w jakiej kolejności? Oby najpierw zabił!
Jakiś człowiek mył ręce nad umywalką. Niestety,
obecność osoby trzeciej w niczym nie zmieniła
zamiarów pana Omochi. Otworzył drzwi jednej z kabin
i rzucił mnie na kibel.
Wybiła twoja godzina  pomyślałam.
Zaczął konwulsyjnie wykrzykiwać trzy sylaby. Moje
przerażenie było tak wielkie, że nic nie rozumiałam:
myślałam, że chodzi o jakiś odpowiednik okrzyku
kamikaze  banzaj! , dostosowany do konkretnego
przypadku przemocy seksualnej.
Z pianą na ustach wciąż wykrzykiwał te trzy dzwięki.
Nagle doznałam olśnienia i udało mi się rozszyfrować
jego wrzaski:
 No pepa! No pepa!
Co w narzeczu japońsko-amerykańskim znaczy:
 No paper! No paper! .
Wiceprezes wybrał więc ten taktowny sposób, by
poinformować mnie, że w przybytku zabrakło papieru.
Niewiele myśląc, pobiegłam do pakamery, do której
miałam klucze, i na uginających się nogach wróciłam
pędem, taszcząc w ramionach rolki papieru. Pan
Omochi popatrzył, jak je zakładam, wrzasnął coś, co
zapewne nie było komplementem, wyrzucił mnie na
korytarz, a sam odizolował się w świeżo zaopatrzonej
kabinie.
Z obolałą duszą schroniłam się w damskiej toalecie.
Kucnęłam w kącie i się rozpłakałam.
Jakby przez przypadek tę właśnie chwilę wybrała
Fubuki, by przyjść umyć sobie zęby. Zobaczyłam ją w
lustrze, jak z ustami pełnymi spienionej pasty patrzyła,
jak płaczę. W jej oczach malowała się radość.
Przez chwilę nienawidziłam mojej przełożonej tak
bardzo, że zapragnęłam jej śmierci. Myśląc o zbieżności
jej nazwiska z łacińskim słowem, które właśnie mi się
nasunęło, omal nie zawołałam:  Memento mori! .
Sześć lat wcześniej strasznie spodobał mi się japoński
film Furyo  którego angielski tytuł brzmiał Merry
Christmas, mister Lawrence. Jego akcja toczy się w
czasie wojny na Pacyfiku, chyba w 1944 roku. Grupa
brytyjskich żołnierzy jest uwięziona w japońskim
obozie wojskowym. Pomiędzy jednym z Anglików
(David Bowie) a komendantem japońskim (Ryuichi
Sakamoto) nawiązuje się to, co niektóre podręczniki
psychologii nazywają  paradoksalnym związkiem .
Być może z racji bardzo młodego wieku odebrałam
ten film Oshimy jako niezwykle wzruszający, zwłaszcza
przejmujące sceny konfrontacji obu bohaterów. Historia
kończy się tym, że Japończyk skazuje Anglika na
śmierć.
W jednym z najsmakowitszych ujęć, pod koniec
filmu, Japończyk przychodzi obejrzeć swą na wpół
martwą ofiarę. Jako sposób egzekucji wybrał zakopanie
skazańca w ziemi, tak by wystawała tylko głowa
narażona na działanie słońca: ta wymyślna tortura
sprawiała, że jeńca zabijały trzy czynniki jednocześnie:
pragnienie, głód i porażenie słoneczne.
Metoda tym bardziej wyszukana, że jasnowłosy
Brytyjczyk miał cerę podatną na przypieczenie. I kiedy
sztywny i godny dowódca przychodził popatrzeć na
obiekt swojego  paradoksalnego związku , twarz
umierającego miała barwę przypalonego i nieco
sczerniałego rostbefu. Miałam szesnaście lat i
wydawało mi się, że taka śmierć jest pięknym dowodem
miłości.
Chcąc nie chcąc, doszukiwałam się pewnego
podobieństwa między tą historią a moimi
niepowodzeniami w Yumimoto. Ponosiłam oczywiście
inną karę. Jednak byłam wojennym jeńcem w obozie
japońskim, a moja oprawczyni dorównywała urodą
Ryuichi Sakamoto.
Któregoś dnia, kiedy myła ręce, zapytałam, czy
widziała ten film. Przytaknęła. Musiałam być tego dnia
wyjątkowo odważna, bo brnęłam dalej:
 Podobał się pani?
 Miał dobrą muzykę. Szkoda, że opowiadał
nieprawdziwą historię.
(Zupełnie nieświadomie Fubuki uprawiała łagodny
rewizjonizm, często spotykany u młodych ludzi w Kraju
Wschodzącego Słońca: jej rodacy nie mieli sobie nic do
zarzucenia w związku z ostatnią wojną, ich wypady do
Azji miały na celu ochronę tubylców przed nazistami.
Nie byłam w stanie z nią dyskutować).
 Myślę, że można w nim dostrzec pewną metaforę 
powiedziałam tylko.
 Metaforę czego?
 Stosunku do innego człowieka. Na przykład
stosunków pomiędzy panią a mną.
Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, jakby
zastanawiała się, co ta wariatka znowu wymyśliła.
 Owszem  mówiłam dalej.  Pomiędzy panią a mną
jest taka sama różnica jak między Ryuichi Sakamoto a
Davidem Bowie. Wschód i Zachód. Pod warstwą
pozornego konfliktu to samo wzajemne
zainteresowanie, te same nieporozumienia maskujące
pragnienie zgody.
Na próżno starałam się używać co najmniej
ascetycznych omówień, zdawałam sobie sprawę, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.