Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Doroślejesz! -mruknąłem.
Nadął się z dumą.
- Doroślejesz - powtórzyłem. - Umiesz już kłamać prawdą.
- Jak to?!...
Przerwał mu posmutniały nagle śmiech pana Tomasza:
- Przemyśl sobie:  jak to . Tylko na zewnątrz, bo patrzeć na ciebie nie mogę!
Młodociany złodzieju! Już mi z kabiny! A ty, Zośka, też nie wyślepiaj tu oczu! Lepiej
wykombinuj coś na obiad!
Podopiecznych szefa wymiotło z jachtu.
Starałem się pracować jak najciszej.
Dopiero po dłuższym czasie mój przełożony sapnął:
- Ech! Pięknie wieje dzisiaj. Szkoda, że nie można dopłynąć na te twoje Lisunie
jachtem! Taak. Myślisz, że za tym potworem, tą mazurską Nessie, kryje się coś ciekawego?
Chętnie bym pobył u Azbijewicza do nocy, może stwór się znów pokaże?
Odetchnąłem. Dobry humor powrócił na  Krasulę ! Popracowałem jeszcze trochę.
Wreszcie podniosłem głowę znad klejnotów i notesu. Ziewnąłem, odkładając długopis:
- Koniec, szefie! Możemy jechać do Azbijewicza.
Zacząłem układać klejnoty w szkatule. Pan Tomasz przyglądał mi się z uwagą:
- A tobie nie żal, Pawełku, rozstawać się z tymi błyskotkami?
Wzruszyłem ramionami:
- Nie takie to błyskotki. Byłbym podwójnym głupcem nie umiejąc dostrzec ich piękna
i wartości. Albo kłamcą. Także podwójnym. Przed panem i przed sobą. Ale nadmiar żalu za
nimi doprowadziłby mnie szybko do połączenia się z Jerzym Baturą i porzucenia pańskiego
towarzystwa, które tak sobie cenię!
- Prawie jak złoto i klejnoty?
- Prawie!
Zaśmialiśmy się.
Jednak pan Tomasz miał jeszcze pewne wątpliwości.
- Czy dobrze robimy, jadąc ze skarbem do Azbijewicza? Tak pokazać ziszczone
marzenia i zabrać? Czy to nic okrutne? Pamiętasz, co opowiadał o tym, jak myśli o skarbie
Hasan-beja ratowały jemu i jego matce życie na Syberii? Co zrobimy, gdy nie zechce rozstać
się ze szkatułą?
- Panie Tomaszu!
- Widzę, że bardzo cenisz polskich Tatarów - uśmiechnął się szef. - Tymczasem
spojrzyj na brzeg, gdzie to tułają się Zośka z Jackiem.
Chyba zanadto ich przestraszyłem...
Wyjrzałem z kabiny.
Aodziaków (prywatny skrót od: łodzianin i młodziak) nie było w pobliżu, natomiast
keją nadchodziła czule objęta para...
- No, no! - szepnąłem. - A jednak uczucie jest silniejsze od podejrzeń!
Parę stanowili bowiem Jerzy i hrabianka Anna.
- Pozdrowienia! - mój przeciwnik wyciągnął rękę.
Wyskoczyłem z jachtu i uścisnąłem jego dłoń. Gdybym nie poznał już ponurych
tajemnic uśmiechu Batury, w życiu nie uwierzyłbym, że dziś w nocy stracił skarb!
- Panie Pawle - zaszczebiotała piękna Niemka. - Tak bardzo chciałabym, i to zaraz,
naprawić mój błąd! Przecież pomagał pan Jerzemu ratować mi życie! A ja... a ja nawet nie
zaproponowałam panu, żebyśmy mówili sobie po imieniu! Ale może pan nie chce?...
Ukłoniłem się:
- Będę zaszczycony.
- Anna...
- Paweł...
Wymieniliśmy pocałunki. Anna pachniała perfumami  Chanel 5 . Stojący obok Jerzy
uśmiechał się zimno. Pachniał wodą kolońską  Old Spice .
Nie wpadłbyś z nami do  Pagaja ?
- Zgoda, mam ochotę na dobrą kawę. Spędziłem pracowity ranek.
- A nad czym tak pracowałeś?
W oczach Jerzego dostrzegłem krótki błysk zainteresowania. Ciekawe!
- Ot, porządkowałem wycinki prasowe i notatki na temat Bursztynowej Komnaty -
odpowiedziałem obojętnie. - Szefie! - zawołałem w głąb kabiny  Krasuli . Idy na kawę do
tawerny. Pan Batura zaprasza.
- Marną kawę tam dają! - usłyszałem stłumiony głos. - Ale skoro pan Batura zaprasza!
Pozdrów go ode mnie!
- Pan Tomasz przesyła pozdrowienia - uśmiechnąłem się lekko.
O dziwo, Jerzy odpowiedział wcale nie najzimniejszym uśmiechem ze swego
repertuaru.
W głuchej puszczy przed chatą leśnika,
Rota strzelców stanęła zielona...
Usłyszałem donośną recytację w wykonaniu... No, właśnie! Zza stojącego na brzegu w
tak zwanej  kołysce jachtu wyłonili się Zośka i Jacek. Zamilkli widząc moich towarzyszy.
- A wam co? - zaśmiałem się.
- Nam nic! - dygnęła Zośka. - Cieszymy się na dzisiejszą radość w puszczy...
Wydało mi się, że oczy Jerzego znów się roziskrzyły. Ale on dołączył do mego
śmiechu:
- Radość? Przecież dalej wieszcz mówi o śmierci pułkownika...
- Dalszego ciągu więc nie recytujemy! - dygnęła Zośka i przeskoczyła na pokład
 Krasuli .
Gdy w tawernie Anna zostawiła nas na chwilę samych, zapytałem Jerzego:
- Nie podejrzewasz jej już? Czy tylko maskujesz swoje poczynania?
Przeciągnął się leniwie:
- O taak, poczynania... Ale zupełnie nie w związku z Anną!
- Skoro uzgodniliśmy już prawdę o  spadku po twoim świętej pamięci tatusiu, to czy
mógłbyś zaspokoić moją ciekawość: w jaki sposób doszedłeś do tego, że cię śledzimy?
Bawił się przez chwilę zapalniczką:
- Nie chciałbym być nieskromnym, ale głównie zawdzięczam to intuicji czy, jak kto
woli, szóstemu zmysłowi. On to zadał mej sennej duszy pytanie: dlaczegóż to Pan
Samochodzik, zapalony żeglarz, nie żegluje po jeziorach, a tkwi przy kei Wioski %7łeglarskiej?
W dodatku to  unieruchomienie miało związek z przyjazdem jego nader uzdolnionego
ucznia.
- Dziękuje.
- Nie ma za co. Stwierdzam fakt. Pozwoliłem sobie powiązać obecność w Mikołajkach
dwóch tak wielkiej klasy specjalistów z mej branży z moją tu bytnością. Spowodował ją
skarb. Ale skąd wy moglibyście o tym wiedzieć? Podskoczyłem do tego, jak mu tam,
Azbijewicza. Za płot nie wpuścił i straszył psem. Jasne było, że wie o mojej, hm,
pozaprogramowej wizycie. A że przysłowie mówi:  wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi ,
zatrzymałem się w drodze powrotnej w Zewłągach, gdzie paru panów raczyło się piwkiem.
Nie byłem od tego, żeby nie postawić im jeszcze po jednym. I już wiedziałem, ze stary
Azbijewicz komuś kindżał sprzedał, bo nie wisi u niego nad łóżkiem - gajowy to zauważył.
Oczywiście, że nie uwierzyłem w gadkę o sprzedaży! Zwłaszcza po odrzuceniu przez Tatara
mojej oferty, która dwukrotnie przewyższała tę, jaką mógłby przedstawić nawet najbardziej
rozkochany w białej broni kolekcjoner czy handlarz dziełami sztuki. Kindżał dostał w ręce
ktoś, kto może ewentualnie odczytać szyfr Hasan-beja. A takiego nie trzeba było daleko
szukać; wystarczyło zajrzeć na pokład  Krasuli bądz do kabiny jeepa grand cherokee.
- Miło mi.
- Mnie było nieco mniej, gdy już ustaliłem, po co tu sterczycie! Przepraszam. Zresztą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.