[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pamiętam doskonale, jak szykował się do niejednego wygłupu. Za każdym razem uderzało
mnie to samo: orientowaliśmy się, o co naprawdę chodzi, dopiero gdy było po wszystkim. W
trakcie przygotowań każdy figiel Martyna wydawał się po trosze dziecinny i komiczny. Póki
trwał, był zabawny. Kiedy jednak opadała ogólna wesołość, nieliczni z nas odkrywali
prawdziwe jego oblicze. Konsekwencje każdego były nieodmiennie zaskakujące. Gibbon
wyjechał i już nie wrócił, niektórzy nauczyciele diametralnie zmienili swoje zachowanie.
Następstwa tych z pozoru niewinnych wygłupów były najczęściej druzgocące.
Nadal wydaje mi się, że powierzając osobie pokroju Martyna niczym nie ograniczoną
władzę nad swoim życiem, wykazałam się niewybaczalną głupotą. Ale przecież żadnemu z
nas nawet nie zaświtało, czym może stać się Bunkier. Sam pomysł takiego eksperymentu był
nazbyt potworny, by choć przez chwilę zaprzątać nim sobie głowę. Po prostu nie do wiary.
Nie analizuje się drobiazgowo wygłupu autorstwa szkolnego kawalarza, żeby się przekonać,
czy aby na pewno nie przypłaci się go życiem nie ma takiej potrzeby.
Gdybyśmy tylko w porę dostrzegli, że tym razem jest inaczej, gdyby choć jedno z nas
z jakiegokolwiek powodu postanowiło wycofać się z tego eksperymentu, to misterny plan
Martyna spełzłby na niczym. Na zewnątrz pozostałby ktoś wtajemniczony, więc nie czułby
się bezkarny. Gdybyśmy tylko zdradzili komuś, dokąd się udajemy... Ale oczywiście nie
zdradziliśmy, co więcej, byliśmy dumni, że bierzemy udział w przedsięwzięciu, które stanie
się bez wątpienia jedną z wielu legend Naszej Wspaniałej Szkoły.
Mam przed sobą kartonowe pudło. Na samej górze leży dziewięć kaset
magnetofonowych: dwa stosiki, każdy obwiązany gumką. Na siedmiu z nich widnieje
skreślona czarnym długopisem, moim charakterem pisma, adnotacja Lisa . Zarejestrowane
na nich rozmowy próbują pokazać nieznane oblicze Martyna, oblicze, którego nie sposób
było dostrzec w szkole. Gdyby moja rozmowa z Lisą odbyła się wcześniej, jeszcze przed
wydarzeniami w Bunkrze, nie pozwoliłabym, żeby Martyn wykorzystał mnie, żeby
wykorzystał nas, w tak perfidny sposób. Dwie pozostałe kasety nie są opisane. Musiało ich
być znacznie więcej, ale reszta znikła bez śladu. Pewnie nie dowiedziałabym się z nich
niczego nowego, niewykluczone jednak, że dysponując całym kompletem, można by
udowodnić, co naprawdę zaszło, pokazać, kim rzeczywiście był Martyn. Niestety, i tym
razem udało mu się wyprowadzić nas w pole.
ROZDZIAA 9
Dochodziło południe. Mike czuł, jak głód wysysa z niego energię. Do piekącego bólu,
który zaczął mu szarpać żołądkiem poprzedniego wieczoru, dołączyło silne, coraz bardziej
dające się we znaki pragnienie. Zbliżała się pora lunchu. Mike nie mógł się uwolnić od myśli,
że o tym czasie powinni jeść i pić. Oczywiście nie odezwał się słowem. Obiecał sobie, że
pierwszy nie wspomni o jedzeniu.
Uczyniła to Liz w imieniu wszystkich.
Powinniśmy coś zjeść powiedziała rzeczowo. Nie za wiele na początek.
Wydzielili z pozostałych zapasów maleńkie porcje każdy dostał garstkę makaronu,
trochę mięsa z puszki i kilka łyków wody. Mike próbował sobie przypomnieć, ile wynosi
zalecane dzienne spożycie płynów. Zdaje się, że około dwóch litrów, a oni wypili zaledwie po
malutkim kubeczku. Rzadko zdarzało mu się zastanawiać nad tym, co będzie, ale tym razem
był ciekaw, kto pierwszy zakwestionuje wielkość otrzymanej racji albo pod byle pretekstem
zażąda więcej jedzenia. Mimo iż taki obrót spraw wydawał się nieuchronny, postanowił, że
nie przyłoży do tego ręki. Zjedzenie skromnej racji sprawiło jedynie, że poczuł znacznie
wyrazniej ssanie w żołądku. Jak na ironię, jedzenie przypominało ze zdwojoną siłą o
potrzebie zaspokojenia głodu. Sztuczki, do jakich uciekał się jego organizm, wydały mu się
nawet zabawne, niemniej trudno było znalezć w tym pociechę.
Jak już stąd wyjdziemy, moglibyśmy pójść razem do jakiejś knajpki rozmarzyła się
Frankie. Zamówię sobie naprawdę solidne danie... na przykład krwisty stek i cynaderki.
Przestań syknęła Alex.
Och, przepraszam.
Mike nie mógł jakoś uwierzyć, że istotnie jest jej przykro, chociaż miała tak dziwaczną
minę, iż trudno było ocenić, co tak naprawdę myśli.
Ja po prostu uwielbiam żarcie. Dziwnie się czuję, kiedy nie mam go pod dostatkiem
uśmiechnęła się do siebie. W domu mamy ogromną zamrażarkę pełną różnych pyszności.
Zamknij się nie wytrzymał Geoff. Jedz gówno, które dostałaś, i wreszcie się
zamknij.
Spojrzawszy na garstkę leżącego przed nią jedzenia, Frankie wzruszyła ramionami.
Okej.
Do wieczora było jeszcze daleko. Mike żałował, że nie przychodzi mu do głowy
sposób na bezpieczne przebrniecie tych kilku godzin. Wiele by dał, by się dowiedzieć, o czym
myśli Liz.
Przynajmniej wiemy, że nie czekają nas już żadne niespodzianki odezwał się,
usiłując wpleść w swoje słowa nutkę beztroski.
A co, jeszcze ci mało? warknął Geoff. Własnym uszom nie wierzę: może mamy
jeszcze szukać pozytywnych stron tej komedii? Opróżniwszy plastikowy kubeczek, zgniótł
go gwałtownym ruchem i cisnął na ziemię. Obudz się, nie ma żadnych pozytywów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Guy N. Smith Kraby 02 Zew krabĂłw
- Guy N. Smith Sabat 4 The Dru
- Guy N. Smith Snakes
- Giovanni Verga I Malavoglia
- Carroll_Jonathan_ _Calujac_ul
- Hawksley_Elizabeth_Brzydula
- Gregory Benford 2nd Foundation Trilogy 1 Foundations Fea
- Lec StanisśÂaw Jerzy MyśÂli nieuczesane
- Zelazny Roger Amber 09 Rycerz Cieni (pdf)
- Sveinsson, Folk stories
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- speedballing.xlx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.