Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W Ambasadorze Wschodu?
Pokręciłem głową.
- Nie do wiary, jakie tam mają steki - zachwalała. - I najbardziej romantyczną
atmosferę. Wymagana marynarka i krawat. Dasz radę?
- Hm, tak - potwierdziłem ostrożnie. - To jest odpowiedz na pytanie, czy pójdę z tobą,
dobrze?
- Nie - uśmiechnęła się. - To była odpowiedz, którą wydobyłam z ciebie podstępem,
więc jesteś załatwiony. Chciałam się upewnić, że masz coś poza dżinsami i kowbojskimi
koszulami z poobrywanymi guzikami.
- Ach tak...
- Zwietnie - powtórzyła i znowu pocałowała mnie w policzek, wstając i zgarniając
swoją torebkę. - To do soboty. - Odsunęła się i rzuciła mi ten swój ironiczny uśmieszek wraz
z zabójczym spojrzeniem, zmysłowym i pociągającym. - Już się nie mogę doczekać.
Odwróciła się i wyszła. Starałem się z półobrotu śledzić ją wzrokiem. Szczęka opadła
mi do samej podłogi. Czy właśnie umówiłem się na randkę? Czy na przesłuchanie?
- Prawdopodobnie jedno i drugie - mruknąłem.
Mac z plaśnięciem położył przede mną kanapkę ze stekiem i frytki. Markotnie
sięgnąłem po pieniądze, a on wydał mi resztę.
- Ona nie robi nic innego, jak tylko próbuje podstępem wydusić ze mnie informacje,
których nie powinienem jej udzielać - powiedziałem.
- Aha - przytaknął Mac.
- Dlaczego się zgodziłem?
Mac wzruszył ramionami.
- Jest śliczna - powiedziałem. - Bystra. Seksowna.
- Aha.
- Każdy prawdziwy mężczyzna zrobiłby to samo.
Mac prychnął.
- No dobra, może z wyjątkiem ciebie.
Mac uśmiechnął się lekko, uspokojony.
- Mimo wszystko będę miał przez to kłopoty. Musiałem oszaleć, żeby próbować
poderwać kogoś takiego.
Westchnąłem, podnosząc do ust kanapkę.
- Durnota - mruknął Mac.
- Dopiero co powiedziałem, że jest bystra, Mac.
Przez twarz Maca przemknął taki uśmiech, dzięki któremu wyglądał o całe lata
młodziej, prawie chłopięco.
- Nie ona - stwierdził. - Ty.
Zjadłem swój obiad. Muszę przyznać, że miał rację.
Moje plany zaczęły się krystalizować. Najlepszy pomysł, jaki mi przyszedł do głowy,
poszperania wokół domu Sellsów nad jeziorem i zdobycia jakichś informacji, powinienem
zrealizować w nocy. Jutrzejszy wieczór przeznaczyłem na rozmowę z Bianką, bo miałem
wrażenie, że Murphy i Carmichael nie zdołają nakłonić wampirzycy do współpracy. To
znaczyło, że będę musiał pojechać do Lake Providence dziś wieczór, jeśli sobotnią noc
miałem zajętą randką z Susan, a przynajmniej część nocy, przed północą.
Zaschło mi w ustach, kiedy pomyślałem, że pozostała część nocy też może okazać się
zajęta. Nigdy nic nie wiadomo. Susan przyprawiała mnie o zawrót głowy i sprawiała, że
czułem się jak idiota. Prawdopodobnie będzie próbować wszelkich znanych sobie sztuczek,
żeby tylko wyciągnąć ze mnie więcej informacji do poniedziałkowego porannego wydania
 Arkanów . Z drugiej strony jest seksowna, inteligentna, a ja chyba jednak trochę jej się
podobam. Więc całkiem możliwe, że wydarzy się coś więcej niż tylko rozmowa i kolacja, no
nie?
Pozostawało pytanie, czy rzeczywiście chcę, żeby to się wydarzyło. Od czasu, gdy
moja pierwsza miłość kiepsko się skończyła, byłem żałosnym nieudacznikiem, jeśli chodzi
o związki uczuciowe. Mimo, że większości nastolatków nie wychodzi pierwszy związek,
niewielu z nich zabija swoją dziewczynę.
Odsunąłem od siebie te myśli, żeby nie przywoływać zbyt wielu dawnych wspomnień.
Wyszedłem od McAnally ego z torbą resztek, którą Mac wręczył mi z mrukliwym
wyjaśnieniem:
- Dla Pana.
Partia szachów w rogu sali rozwijała się. Obaj gracze wypuszczali ze swych fajek
kłęby słodko pachnącego dymu. Idąc w kierunku samochodu, zastanawiałem się, jak
powinienem zachować się wobec Susan. Czy muszę posprzątać w mieszkaniu? Czy mam
wszystko, co jest potrzebne do zaklęcia, które jeszcze tego samego wieczoru mam rzucić
w domu nad jeziorem? Czy Murphy wścieknie się, kiedy się dowie, że rozmawiałem
z Bianką?
Wsiadając do samochodu, wciąż czułem pocałunek Susan pieszczący mój policzek.
Potrząsnąłem głową, oszołomiony. Mówi się, że magowie są mądrzy. Jednakże proszę
mi wierzyć, jeśli chodzi o kobiety, nie wiemy nic, nic mamy o nich pojęcia.
ROZDZIAA 6
Pana nie było nigdzie widać, kiedy wszedłem do mieszkania, ale i tak zostawiłem mu
jedzenie w miseczce. Może w końcu wybaczy mi pózny powrót do domu. Zgromadziłem
wszystko, czego potrzebowałem z kuchni. Był to świeżo upieczony chleb bez środków
konserwujących, miód, mleko, jabłko. Poza tym ostrą srebrną finkę i małe nakrycie
składające się z talerzyka, miseczki i kubeczka, które sam wystrugałem z kawałka drewna
tekowego.
Wróciłem do samochodu. Mój garbus przestał być niebieski, odkąd oboje drzwi trzeba
było zastąpić innymi - jedne są zielone, a drugie białe. Przednią klapę bagażnika zamieniłem
na czerwoną. Właściwie została tylko nazwa. Mike jest doskonałym mechanikiem. Nigdy nie
spytał o ogień, który wypalił dziurę w przedniej klapie, ani o ślady pazurów, które zniszczyły
oboje drzwi. Tego rodzaju usługi są bezcenne.
Uruchomiłem silnik i pojechałem drogą I - 94 prowadzącą brzegiem jeziora Michigan.
Przejechałem mały kawałek stanu Indiana i przekroczyłem granicę stanową, wjeżdżając do
Michigan. Lake Providence jest drogim, ekskluzywnym osiedlem z wielkimi domami
i rozległymi posiadłościami. Ta okolica nie jest tania. Victor Sells musiał niezle sobie radzić
na swojej ostatniej posadzie w SilverCo, by pozwolić sobie na dom w tym miejscu.
Nadbrzeżna droga wije się pomiędzy grubymi pniami wysokich drzew i prowadzi w dół ze
wzgórz, do jeziora. Posiadłości rozrzucone są co kilkaset metrów. Większość jest ogrodzona.
Ich bramy mijałem po prawej stronie szosy oddzielającej je od jeziora, bo jechałem na północ.
Dom Sellsów był jedynym stojącym nad samym jeziorem.
Gładka żwirowa alejka obsadzona drzewami prowadziła od nadbrzeżnej szosy do
domu. Na wysuniętym w jezioro półwyspie starczyło miejsca na dom i małą przystań, przy
której nie cumowała żadna łódz. Dom, nieduży w porównaniu z innymi, typowymi dla Lake
Providence - był bardzo nowoczesną, dwupoziomową konstrukcją ze szkła i drewna, które
wyglądało raczej na tworzywo sztuczne, tak było wygładzone, przycięte i wypolerowane.
Droga zakręcała na tył domu, gdzie znajdował się podjazd tak duży, że można by rozegrać na
nim mecz koszykówki. Podjazd widoczny był z drewnianego tarasu na piętrze.
Zaparkowałem garbusa na tyłach domu. Wysiadłem i sięgnąłem po swój czarny
plecak, w którym miałem rzeczy zabrane z kuchni. Bryza od jeziora była tak chłodna, że
zadrżałem i ciasno ściągnąłem prochowiec w pasie.
Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, więc chciałem wsłuchać się w to, co mój
instynkt powie o tym domu. Stałem przez dłuższą chwilę i po prostu patrzyłem.
Mój instynkt musiał być nieco przytępiony drugą butelką ale. Miał niewiele do
powiedzenia poza tym, że jest to kosztowna, nieduża siedziba, która w ciągu wielu
wakacyjnych weekendów gościła całą rodzinę. Cóż, tam gdzie zawodzi instynkt, do akcji
musi wkroczyć intelekt.
Wszystko wyglądało na zupełnie nowe. Trawa wokół domu nie podrosła przez zimę
na tyle, żeby wymagać strzyżenia. Siatka kosza nie była zdjęta i zwisała luzno, co świadczy,
że często go używano. Zasłony we wszystkich oknach były zaciągnięte.
Na trawie pod tarasem połyskiwało coś czerwonego, więc wszedłem pod taras, żeby to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.