X

Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

był idealnie prosty, bo nawet najmniejsza niedokładność, bez której natura nie może się
obyć, nie pozwoliłaby dojrzeć jego przeciwległego końca.
Andrew wyciągnął rękę i dotknął palcami gładkiej, mokrej ściany. Palce ślizgały się
po bazalcie tak, jakby skała została przez kogoś wypolerowana. Dopiero po jakichś pię-
ciu metrach napotkały nierówność  w tym miejscu z góry spływała wąska struga
wody. Andrew zatrzymał konia, podstawił dłonie pod wodospad i napił się.
 Skąd się wziął ten wąwóz?  zapytał. Głos jego głucho zadudnił między ściana-
mi.
 Starzy ludzie go zrobili  odparła Białka.
Należało się tego spodziewać. A więc i ona uważa, że wąwóz został zrobiony. Tylko
w jaki sposób coś takiego można w ogóle zrobić?!
Z góry spadła zimna kropla, potem jeszcze jedna. Andrew uniósł głowę. Niebo
56
w szczelinie pociemniało  zaczęło padać, krople sypały się coraz gęściej.
 Pada deszcz  stwierdziła Białka.
 Widzę  powiedział Andrew.
Wąwóz powtarzał ich słowa.
 Jeśli tam na górze mocno pada  krzyknęła Białka  to woda pójdzie tędy!
Andrew zrozumiał, że wąwóz był kanałem odwadniającym leżącą powyżej dolinę.
Dalej pędzili w milczeniu. Jeśli można powiedzieć  pędzili. Konie były tak zmęczo-
ne, że mimo poganiania ledwie przestawiały nogi.
Deszcz się wzmagał i zimne krople coraz silniej siekły po ramionach. Pod nogami
pokazał się wątły strumyczek.
Koń Białki zatrzymał się tak gwałtownie, że Andrew ledwie uniknął zderzenia się
z nim.
Dopiero wtedy zauważył, że drogę zagradza im na poły ogryzione cielsko jakiegoś
wielkiego zwierzęcia, z którego zerwała się chmara pterodaktyli.
Trzeba było zejść z koni i przyciskając się do ściany przeciągnąć opierające się konie
przez tę przeszkodę. Kiedy znalezli się po drugiej stronie, woda sięgała już po kolana,
piętrząc się na stercie padliny. A biała szczelina była wciąż jeszcze daleko.
Ostatnie metry drogi przez wąwóz były prawdziwą męczarnią, bo przerażone konie
zapierały się i usiłowały uciec w dół.
 Rzucaj konia!  zawołała Białka, przekrzykując ryk wody.
Andrew zrozumiał, że dziewczyna ma rację, ale żal mu było konia. Przywiązał się do
niego, a jeśli go puścić, to głupi zwierzak popędzi do tyłu i zginie.
Białka puściła swojego wierzchowca, który natychmiast skrył się w ciemnościach
wąwozu. Andrew wciąż jeszcze uparcie ciągnął swojego, ale w pewnym momencie lek-
ka Białka została przez wodę zbita z nóg i porwana do tyłu. Andrew rzucił się ku niej za-
pominając o koniu, chwycił ją, przytrzymał i ruszył do przodu. Szedł bardzo wolno, bo
wciąż przybierająca woda stanowiła przeszkodę prawie nie do pokonania.
Ostatkiem sił wczepił się w krawędz urwiska, drugą ręką wyrzucając Białkę do
góry...
* * *
Stali przyciśnięci plecami do kamiennego urwiska. Pod nogami kipiała woda, usiłu-
jąca znalezć ujście do wąwozu.
Padał deszcz, obfity, lecz spokojny.
Tam, w ciemności, toną konie, pomyślał Andrew. Zrobiło mu się wstyd, że nie zdo-
łał zwierzętom pomóc.
 Szkoda koni  powiedziała Białka.  W naszej hordzie zostało całkiem mało
koni.
57
Szli wzdłuż urwistej skały. Ledwie trzymali się na nogach.
 Może odpoczniemy?  zaproponował Andrew.
 Niedługo  odparła dziewczyna.  Całkiem niedługo.
Zataczała się. Andrew objął ją ramieniem.
Krople deszczu zalewały oczy i trzeba było wolną ręką nieustannie je wycierać.
Dokoła był las, zwyczajny las liściasty. Drzewa były ledwie widoczne za zasłoną lejącej
się z nieba wody. Między wielkimi kamieniami, u podnóża skał, rosła miękka trawa.
Andrew starał się liczyć kroki, ale stale się mylił, i nagle usłyszał:
 Już. Doszliśmy.
Białka zrzuciła z ramienia jego rękę i rozsunęła drzewcem włóczni krzewy.
Za krzewami było ciemno.
 Tam jest sucho  powiedziała.  Braci jeszcze nie ma.
 Mieli tu na nas czekać?
 Tak. Spóznili się albo zabili ich  powiedziała Białka.  Teraz nie przejdą wąwo-
zem.
Szkoda koni, pomyślał Andrew.
 Iiiep!  krzyknęła Białka w ciemność. Zrobiła krok do przodu, stanęła, nadstawi-
ła ucha. Podniosła z ziemi niewielki kamień, rzuciła nim do środka jaskini. Odczekała
moment i rzuciła w tę samą stronę włócznią.
Nic się nie stało.
 Nikogo nie ma  powiedziała.  Czasami tutaj przychodzi zwierz. Nie wiem, jak
się po waszemu nazywa. My go nazywamy grich.
Odczekała jeszcze moment i pierwsza weszła do jaskini. Coś zaszeleściło.
 Tu jest sucha trawa  usłyszał Andrew.  Można się położyć. Chodz tutaj. Ja
umrę, jeśli się zaraz nie położę.
 Ja też  wyznał Andrew.
Mężczyzni nie potrafią wytrzymywać. Ale ty jesteś lepszy od innych.
Pod ścianą leżała kupka siana. Niezbyt wielka, ale w każdym razie leżeć na niej bę-
dzie wygodniej niż na gołym kamieniu.
Wyciągnął się, ale zdrętwiałe ciało nie chciało się rozluznić. Nogi piekły i bolały.
Andrew pomyślał, że nie zdoła zasnąć.
Widział szary krążek wejścia do jaskini i słuchał szumu deszczu w liściach drzew.
Białka umościła się obok niego, jej lekka, twarda dłoń opadła mu na pierś. Potem
Białka obróciła się i położyła mu głowę na ramieniu. Głowa była mokra, ciepła i kłują-
ca.
 Ieeh  powiedziała sennie.  Całe jedzenie zostało przy koniach. I zaraz potem
zaczęła oddychać wolno i lekko  zasnęła.
Andrewowi było niewygodnie, chciał się obrócić, ale bał się obudzić dziewczynę,
58
która poruszyła się we śnie, coś zamruczała i jeszcze mocniej się do niego przytuliła.
A jemu wydawało się, że nigdy nie zaśnie... nigdy nie zaśnie... I zasnął.
Dwa czy trzy razy budził się z zimna, ciaśniej przytulał do gorącej Białki, ale przez to
plecy ziębiły jeszcze bardziej, a cienka warstwa siana nie stanowiła wystarczającej izola-
cji od lodowatego kamienia. Jednakże zmęczenie brało w końcu górę nad zimnem i An-
drew znowu zapadał w sen. Wydawało mu się że, rozebrany do naga, pędzi przez bez-
denną pustkę kosmosu, mając przed sobą tylko dalekie, zimne gwiazdki, do których
nigdy nie zdoła dotrzeć... Potem wrócił na planetę Pe-U, a obok niego była Petri U, cho- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.