[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marynia opadła na poduszkę. W głowie kłębiły się jej sprzeczne myśli: dobrze, że
Ania na wieś wróciła, ale zle, że opuściła dom rodziców; dobrze, że Zenek ją uratował, ale
zle, że Kazmierz wziął go na lokatora; niemądrze to otwierać spiżarnię, gdy się ma kota w
domu...
- Kazmierz - wyszeptała cicho modlitewnym szeptem. - Dobrze to, że ona za obcego
by poszła?
Zerwał się Kazmierz z krzesła, stanął z papierosem nad rozbałaganionym łóżkiem i
przytłumionym głosem wyłożył Maryni swoje poglądy, które miały jej uzmysłowić, że w jego
oczach głupsza jest od konia:
- Kiedy tobie nareszcie w łepecie to historyczne myślenie zaświta, że ludzie nie dzielą
się na swoich i obcych, tylko na mądrych i głupich?!
Zaatakowana Marynia westchnęła głęboko i szeptem przekazała mu nową wątpliwość,
że nigdy z góry nie wiadomo, kto mądry, a kto głupi. Kazmierz zgasił o paczkę sportów
niedopałek i zamknął tę wymianę zdań ostateczną konkluzją:
- Jak ja tu w osobistej swej postaci na stołku siedzę, to znaczy, że umiem ja
historycznie myśleć!
Jeszcze tej samej nocy przebieg wypadków udowodnił słuszność tej opinii. Kazmierz
już stracił czujność, już wsparty o framugę drzwi opuścił bezwładną głowę na piersi, kiedy
nagle posłyszał skrzypnięcie schodów i czyjś przyspieszony oddech. Powoli, nie unosząc
brody z piersi, zerknął czujnie w górę. W blasku padającego z kuchni światła dostrzegł
ogromny cień, zsuwający się z górki, jakby niedzwiedz schodził tyłem na czterech łapach.
Poczekał, aż bose stopy Zenka zetkną się z kamienną podłogą w sieni i wtedy
poderwał się z krzesła. Zenek zastygł. Przełykając ślinę patrzył na zjawę w białej koszuli,
jakby zobaczył nie gospodarza, lecz diabła z rogami.
- Gorąco - powiedział, o nic nie pytany. - Napić się chciałem.
- O tym ja pomyślał - Kazmierz sięgnął po przygotowany blaszany kubek i
zaczerpnąwszy nim z wiadra wody, podał go z życzliwym wyrazem twarzy Zenkowi. - Niech
pije na zdrowie. Dopierutkom co ze studni przyniósł.
Zenek z obrzydzeniem przechylił kubek i z trudem łykał ciepławą wodę. Pawlak nie
spuszczał z niego wzroku, póki nie ujrzał przechylonego do góry dna kubka. Odebrał go od
Zenka i choć widział, że wcale nie takie pragnienie sprowadziło go na dół, zaproponował z
prawdziwą serdecznością:
- Może jeszcze dobawię, a?
Schylił się, gotów zaczerpnąć wody z wiadra, ale Zenek w popłochu zaczął wspinać
się z powrotem po schodkach, życząc gościnnemu gospodarzowi dobrej nocy.
Kazmierz odprowadził go spojrzeniem, odczekał, aż szczęknęła zasuwka w drzwiach
pokoiku na górce, po czym zachichotał cichutko jak ktoś, kto udowodnił sobie, że potrafi
przechytrzyć cały świat.
Razem ze słońcem nad grzebieniem lasów ukazał się białoskrzydły gawron . Rykiem
silnika zagłuszył śpiewające ptaki. Nalatując nad pegeerowskie kartoflisko wypuścił spod
skrzydeł biały welon środków ochronnych. Spłoszone skowronki pierzchły znad pól. Biała
mgła kładła się na kartoflisko, na miedze, dzielące pola PGR-u od ziemi Pawlaka i Kargula.
Samolot przeleciał tak nisko nad dachami ich domów, że szyby zadrżały w oknach a
przerażony rykiem silnika pies Kargula zaczął rwać w stronę domu, ciągnąc za sobą na
łańcuchu budę.
Na skotłowanym łóżku małżeńskim spoczywał Kazmierz Pawlak.
Wyglądał jakby właśnie padł rażony gromem: ubrany był w koszulę z kamizelą,
bufiaste spodnie wciśnięte były w cholewy, które - o zgrozo - spoczywały na pierzynie. Na
głowie miał maciejówkę, ręce złożone na piersiach, jakby leżał już w trumnie. Tylko zamiast
krzyżyka jego palce obejmowały kurczowo latarkę.
Całonocne stróżowanie tak go zmorzyło, że na wszelki wypadek o północy ubrał się,
jak żołnierz oczekujący sygnału na alarm.
Usłyszał hurkot, jakby niebo waliło mu się na głowę. Szyby drżały, z szafy spadła
przewiązana niebieską wstążką gromnica, przygotowana przez Marynię od czasu jego
niedoszłej śmierci.
Pawlak poderwał się z latarką w ręce i rozglądał się, z której strony grozi mu
śmiertelne niebezpieczeństwo: czy sufit spadnie mu na głowę, czy też zawalą się ściany. Za
oknem przemknął cień rolniczego samolotu. Z tym przeklętym samolotem związana była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Zarzšdzanie zapasami i łańcuchem dostaw Szymonik Andrzej redakcja naukowa(1)
- biznes i ekonomia haker umyslow andrzej batko ebook
- Andrzej Sejan_Intruz i inne opowiadania
- ĹťuĹawski Andrzej ZauĹek pokory
- Wieza jaskolki (2 z 2) Andrzej Sapkowski
- Kaczorowska Zofia Ewa wzywa 07... 127 Szmaragd dla Agaty
- Line of Fire W E B Griffin
- 309. Harlequin Romance Lamb Charlotte Zlosc milosci szkodzi
- (Raija ze śÂnieśźnej krainy 09) Bez korzeni Bente Pedersen
- Fran Lee Dictated by Fate (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- binti.htw.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.