[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krańcu Scottsdale.
Gabinet znajdował się na samym końcu parkingu, po
drugiej stronie piasz-czystego pseudopustynnego
dziedzińca, lecz Allan znalazł go bez trudu. Wszedł do
chłodnej, klimatyzowanej poczekalni, wdzięczny za
odrobinę
wytchnienia od popołudniowego upału. Zamknął za sobą
drzwi. Pomieszczenie urządzono w jasnych pastelowych
kolorach połączonych z połu-dniowo-zachodnimi
barwami ziemi, napzeciwko okna recepcji stały w kątach
wysokie kaktusy.
Allan podszedł do ścianki działowej z mlecznego szkła,
nacisnął dzwonek i podał swoje nazwisko pulchnej
siwowłosej kobiecie za biurkiem. - Doktor Meredith
oczekuje pana - oznajmiła. - Proszę wejść, pooruczniku
Grant.
Recepcjontstka otwarła drzwi obok kontuaru i
wprowadziła Allana do antyseptycznego białego
korytarza, który rozgałęział się w trzech kierunkach i
prowadził do istnego labiryntu równie białych
pomieszczeń laboratoryjnych. Przez otwarte drzwi
widział pokryte bursztynowymi znakami ekrany kilku-
Terminali komputerowych, a także fantastycznonaukowe
kształty większej, bardziej skomplikowanej,
najnowocześniejszej neurologicznej aparatury.
- On jest tu - powiedziała recepcjonistka. - W swoim
gabinecie.
Zapukała do pierwszych zamkniętych drzwi w
najbliższej odnodze korytarza. Drzwi natychmiast
otworzył wysoki, krzepki mężczyzna po pięćdziesiątce.
- Witam - powiedział. - Miło mi pana poznać.
Wyciągnął do Allana wielką, mięsistą dłoń. Uścisk miał
mocny i pewny.
- Dziękuję, Gladys. - Uśmiechnął się do recepcjonistki.
Gdyby nie biały laboratoryjny kitel, Allan wziąłby
doktora za farmera, robotnika budowlanego czy kogoś w
tym rodzaju. Meredith nie zdradzał żadnych oznak
miękkości typowych dla ludzi, którzy prowadzą siedzący
tryb życia. Cerę miał ogorzałą, twarz pobrużdżoną od
słońca, postawę sportowca lub amatora wycieczek.
Górował nad Allanem prawie o głowę i mówił z
wyraznym akcentem ze wschodniego Teksasu.
- Proszę wejść - zachęcił. - Napije się pan czegoś?
Mrożona herbata? Piwo korzenne? Woda?
Allan pokręcił głową.
- Zajmę panu tylko chwilę.
- Zastanawiałem się nad pańskim pytaniem. - Meredith
obszedł biurko, klapnął na wyściełany obrotowy fotel i
wskazał Allanowi kanapę pod ścianą. - Sytuacja
wyglądała znajomo, więc wykonałem kilka szybkich te-
lefonów, zebrałem trochę informacji.
Włożył okulary w drucianych oprawkach i szybko
przekartkował oprawną w skórę księgę leżącą na biurku.
Odnalazł stronę, której szukał, i głośno stuknął palcem w
początek akapitu na środku kartki.
- Jorge Onofre. Będzie pan chciał to skserować.
- Dlaczego? Kto to jest Jorge Onofre?
- Najpierw zechce mi pan wyjaśnić, o co tu chodzi. To nie
jest czysto hipotetyczna kwestia?
Allan poruszył się na kanapie. Zaczynał już żałować, że
tu przyszedł. Pierwotny impuls, żeby zasięgnąć porady
Mereditha, został w jego umyśle przetransformowany z
uzasadnionej próby zweryfikowania teorii w przysługę
wyrządzoną Cathy. Siedząc teraz w gabinecie, otoczony
sprzętem laboratoryjnym wartym setki tysięcy dolarów,
czuł zażenowanie, jakby jego pytania okazały się
niepoważne i idiotyczne. Próbował wymyślić taką od-
powiedz, żeby nie wyjść na kompletnego durnia.
- To należy do śledztwa - odparł wymijająco.
- Szatan z Phoenix?
- Nie jestem upoważniony do odpowiedzi.
- O to chodzi, prawda? - Lekarz zdjął okulary. - Pytam
dlatego, że pewien przypadek w Brazylii z 1963 roku,
całkiem dobrze udokumentowany, wykazuje bliską
zbieżność z pańską hipotetyczną sytuacją. Zapytał mnie
pan, czy to możliwe, żeby osobnik cierpiący na syndrom
sawanta miał talent do mordowania. Technicznie biorąc,
nie wiadomo. Sawant, czyli według dawnej nazwy idiota
sawant, to osoba poważnie upośledzona umysłowo, która
w jednej dziedzinie wykazuje wyjątkową inteligencję,
nierzadko na poziomie geniuszu. Ten obszar inteligencji
jest jednak ograniczony do dość wąskiego zakresu
umiejętności, zwykle związanych z matematyką, sztuką,
muzyką lub zręcznością mechaniczną. W tym wypadku
w grę wchodzi najprędzej zręczność mechaniczna.
Chociaż nie wiemy na pewno, dlaczego sawanci są
właśnie tacy, najpopularniejsza teoria tłumaczy to
dysfunkcją kory mózgowej. Widzi pan, sawanci często
rodzą się jako wcześniaki, z mózgami nie w pełni ukształ-
towanymi. W normalnym mózgu dominującą rolę
odgrywa zwykłe lewa półkula. Odpowiada za zdolności
werbalne i inne abstrakcyjne umiejętności. Talent sawanta
zwykle bywa związany z bardziej pamięciowymi funk-
cjami prawej półkuli. Treffert, który jest obecnie
prawdziwym pionierem w tej dziedzinie, twierdzi, że w
przypadku prenatalnego uszkodzenia lewej półkuli
mózgu jej funkcje przejmują częściowo komórki nerwowe
prawej półkuli. To znaczy, ze szczególny geniusz danego
osobnika, normalnie uśpiony w prawej połowie mózgu,
zostaje w jakiś sposób pobudzony. Treffert zakłada także,
że sawanci używają innego obwodu pamięci niż reszta z
nas, obwodu kierowanego przez jądra podstawne, dzięki
czemu mogą uzyskiwać dostęp do pamięci rasowej.
Meredith zachichotał.
- Po premierze Rain Mana ludzie zaczęli myśleć, że
wszyscy sawanci są autystyczni. W rzeczywistości tylko
pięćdziesiąt procent sawantów cierpi na autyzm...
- To świetnie, doktorze. Ale czy pana zdaniem jest
możliwe, żeby sa-want miał talent do morderstwa?
- Możliwe, ale nieprawdopodobne. Zabijanie
wymagałoby zbyt wielu analitycznych umiejętności,
zwłaszcza w wypadku wyrafinowanych morderstw.
Jedyną cechą wspólną wszystkich sawantów jest, jak
wiele wskazuje, to, że ich procesy myślowe nie poddają
się intelektualnej interpretacji i me zawierają ciągów
skojarzeniowych, - Meredith odchylił się do tyłu w fotelu.
A z drugiej strony mamy Jorgego.
- Co z Jorgem?
- Jorge był inny. Technicznie biorąc, nie cierpiał na
syndrom sawanta. W gruncie rzeczy wykazywał wiele
symptomów zazwyczaj związanych z zespołem Downa,
czyli wydawał się poważnie upośledzony umysłowo, co
oznaczało, że miał IQ znacznie niższe niż większość
sawantów. - Meredith wychylił się do przodu. - Ale miał
talent do mordowania. Zabił wszystkich mieszkańców
wioski, w której mieszkał.
Allan szeroko otworzył oczy.
- Wszystkich?
- Wszystkich. Znaleziono go, gdy bawił się głowami
swoich rodziców na placu pośrodku wioski, a wokół
niego leżały ciała wieśniaków, około sześćdziesięciu.
Widocznie ich tam przyciągnął. To nie żaden Bruce Lee,
nie załatwił wszystkich naraz... ale zabił każdego z tych
ludzi i co zdumiewające, każdego zabił w inny sposób.
Jednego starca wyfiletował, wyjął mu wszystkie kości z
ciała, jedną dziewczynę zmiażdżył, jakby przejechał po
niej walcem parowym. Każde morderstwo było unikalne i
szokująco oryginalne. I proszę pamiętać, że to się
wydarzyło w ubogiej, odległej wiosce. Dzieciak
dysponował jedynie nielicznymi, bardzo prymitywnymi
narzędziami.
- Jak to odkryto.
- Grupa ochotników z Korpusu Pokoju przyjechała do
wioski żeby nauczyć wieśniaków nowoczesnych metod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- 1 Brown Sandra Buntownik
- Planeta pana Sammlera Saul Bellow
- Dz.U.14.518
- William R. Forstchen Wing Commander 07 Peter Telep Pilgrim Stars (BD) (v1.1)
- Sfinks
- Berg Patti Zielona Gwiazdka
- Stufen
- Game for It 2 Game for Trouble
- A Witches' Bible
- 1854 Hard Times
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- papierniczy.opx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.