[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiadomo skąd w kieszeni każdego człowieka.
Nie spodziewałem się, że mógłbym wygrać zabawkę powiedział z kpiną
Rzemień, biorąc w dwa palce szklaną kulkę.
100
Nie myślałem, że komuś potrzebne może być coś takiego nie pozostał
dłużny syn kowala, wskazując na metalowy członek.
Zaczynajmy więc burknął Rzemień i usiadł na dawnym miejscu.
Obuch poszedł za jego przykładem. Jeden ze świadków pomieszał i rozłożył
atuty ślepą stroną do góry.
Dwa rozdania zaproponował Obuch.
Mistrz subijat zgodził się. Wystarczyłoby chyba jedno, lecz należało podtrzy-
mać iluzję czystej gry. Szybko wyłuskał z puli sztonów Gladiatora, Uczonego,
Damę i Jelenia, jako tarczy użył żywiołu Wody. Przeciwnik wyciągnął i wyłożył
%7łołnierza, Maga, Dworzanina i Lamparta, a jego tarczą stała się znowu wybra-
na Wichura. Rzemień zacisnął szczęki, aż zabolało go za uszami. Naturalnym
zagraniem przy uzyskanej równowadze było sprawdzenie Tarcz. Z tym, że Wi-
chura i Woda miały identyczną wartość. Wygrałby, posiadając Ziemię lub gdyby
tamtemu przypadł na przykład Ogień. Rzemień czuł się jak człowiek, który nagle
odkrywa, że właśnie spaceruje po trzęsawisku. Znił mu się koszmar na jawie. Cała
sprawa zakrawała na piekielny cud lub perfidne oszustwo, którego nie mógł do-
wieść. Ukradkiem zrobił pod stołem kilka gestów odczyniających uroki, po czym
postanowił radykalnie zakończyć swoje upokorzenie.
Chcę pojedynczej walki na atuty rzekł pozornie całkowicie spokojnie.
Jeden na jeden.
Rywal ledwo na niego spojrzał skupiony, zamknięty w sobie, jakby wkładał
w tę partię całą duszę. Zapewne zresztą tak było.
Ja wybieram pierwszy. To nie była prośba. A Rzemień, ku własnemu
zdumieniu, nie zaprotestował.
Szeroka, silna dłoń zawisła nad stołem, zataczając małe kręgi. Obuch zastana-
wiał się długo, nieświadomie torturując przeciwnika w straszny sposób. Wreszcie
szybkim ruchem podjął drewnianą płytkę. Rzemień zamknął na moment oczy. To
była klęska. W jednej chwili pławił się w blasku chwały mistrza nad mistrza-
mi, a już w następnej był bezlitośnie mordowany przez obcego przybysza, w do-
datku młodszego od siebie o połowę. Jeszcze zanim tamten odwrócił wybrany
atut, Rzemień wiedział, co jest po drugiej stronie. Sięgnął na chybił trafił po swój
szton i nie patrząc, położył go przed zwycięzcą. Potem wstał i odszedł od stołu,
krokiem śmiertelnie zmęczonego człowieka. Milczący, oszołomiony krąg obser-
watorów rozstąpił się przed nim, a byli wielbiciele odprowadzali go wzrokiem,
w którym na równi zmieszane było zdumienie, niepokój i wzrastające lekceważe-
nie. Zwycięzca został sam. Przed nim leżał wciąż zakryty jego własny atut i figura
Rzemienia, przedstawiająca Kamiennego Olbrzyma. Rozejrzał się po widzach, po
czym odwrócił swoją płytkę, pokazując im to, przed czym upadł wytrawny gracz
kobietę w zielonej sukni, z kotem i koziołkiem u stóp.
101
* * *
Nikt już nigdy nie spotkał Rzemienia w Podzamczu, choć wielu miałoby ocho-
tę go odnalezć. Zniknął tak nagle i gruntownie, że zaczęto mówić o jego samo-
bójstwie. Opowieść o pojedynku dwóch mistrzów subijat, podawana z ust do ust,
obrastała szczegółami i ozdobnikami, aż zatraciła niemal całe podobieństwo do
prawdziwego zdarzenia, nabierając cech legendy. Po upływie ponad dwóch lat
dotarła do uszu ogrodnika dbającego o ogród warzywny, który należał do klasz-
toru Służebnic Matki Zwiata. Powtórzyły mu ją podekscytowane dzieci mniszek.
Roześmiał się, zsuwając trzcinowy kapelusz głębiej na czoło i klepał po rozwi-
chrzonych czuprynach podskakującą wokół dzieciarnię.
To niemądra historia, ale uczy przynajmniej dwóch rzeczy: nigdy nie oszu-
kuj w grze. . . zawiesił głos.
A druga nauka? pisnął z przejęciem pyzaty sześciolatek.
Nigdy nie możesz być pewien, kto jest posłańcem Bogini rzekł z powagą
ogrodnik.
* * *
Koniec opuścił gospodę cięższy o znaczną sumę w srebrze i złocie. Podziur-
kowane monety nawlókł uprzednio na sznurek i zawiesił wygraną na szyi pod
ubraniem. Nerwy miał napięte niczym struny. Już na progu wyczuł nieprzychylne,
chciwe spojrzenia lepiące się mu do karku. Co najmniej kilku bywalców zamie-
rzało ulżyć zwycięzcy w jego trudzie dzwigania pieniędzy. Ulica przed gospodą
była oświetlona zarówno blaskiem padającym przez okna, jak i światłem dwóch
lamp zawieszonych na słupkach przy wejściu. Dalej jednak zalegały mroki. Na
przedprożu paru oprowadzaczy z latarniami czekało na chętnych. Koniec zawa-
hał się, lecz po chwili namysłu skinął na jednego z przewodników. Talent mówił
mu nieomylnie, że za jego plecami gromadzą się drapieżniki. Na szczęście wśród
iskier ludzkich bytów wyławiał też znajomy płomyczek osobowości Wiatru Na
Szczycie. Tkacz Iluzji dyskretnie ochraniał Mówcę. Choć chłopiec nie potrafił
dostrzec go w pobliżu, na pewno tam był. Ale to w małym stopniu uspokajało
Końca.
Latarnik zapalił swą lampę i podążył przodem, oświetlając drogę klientowi.
Kołyszące się światło na krótkie chwile wydobywało z ciemności nierówności
bruku, krawędzie rynsztoków, śpiące pod ścianami psy i żebraków lub przechod-
niów, którzy, tak jak Koniec, zaryzykowali nocny spacer w biedniejszej dzielnicy
102
Podzamcza. Mówca miał nieodparte wrażenie, że z każdym krokiem jego plecy
poszerzają się ba cały staje się plecami, w które za moment wbije się czyjś nóż.
Talent ostrzegł go w porę. Obrócił się błyskawicznie, przyjmując postawę
obronną i sięgając po sztylet. Jeden napastnik stał przed nim, drugi zachodził go
z boku. Chybotliwe światło lampy ukazywało tylko anonimowe postacie w szaro-
burych płaszczach i o twarzach zasłoniętych do połowy chustami.
Dawaj pieniądze. . . a ocalisz głowę! syknął bandyta, wysuwając przed
siebie ostrze ruchem, jakim waż ukazuje światu rozedrgany język.
Latarnik wydal zdławiony okrzyk i obrócił się ku niebezpieczeństwu. Snop
światła zamiótł okolicę. Koniec cofał się, uważnie szukając pewnego oparcia dla
stóp na nierównym bruku. W tej chwili od najbliższego muru oderwało się coś, co
wyglądało jak fragment cienia i ogarnęło jednego z napastników. Rozległ się su-
chy trzask. Zbir padł z głuchym stęknięciem, jakie wydają płuca, z których nagle
wyciśnięto powietrze. Drugi zdążył zrobić tylko krok raptowny cios w gar-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Dell Ethel Mary Drugie maĹĹźeĹstwo Molly
- Jordan_Robert_ _Kolo_Czasu_t_2_cz_2_ _Kamien_lzy
- Kronika (Jan z Czarnkowa)
- Alchemy Unveiled
- Jeanine Berry Ailunnean Shapeshifter 1 Destiny Earth(extasy)(lit)
- Opozycja Kosciola w PRL
- Her Russian Protector 1 Ivan
- Gardner Erle Stanley Potrzebna atrakcyjna brunetka
- Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel
- Clasen, Carola Das Fenster zum Zoo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- atheist.opx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.