Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ja... Ja nie jestem...
Nie, tak nie powie, obrona nic nie da. Znowu straceńczy atak, wymuszony na samej sobie,
efekciarski nawet w tej ostateczności:
 Stara wiedzma, niech się pani zamknie, dobrze? Katoliczka, a nie da uporządkować,
krzyża ułożyć. Sama żydówa, jak dba o groby, proszę!
Krzyża ułożyć! Skąd jej się wziął taki bzdurny pomysł?
Osuchowskiej latają te sękate ręce, głowa się trzęsie, aż z pospinanej szpilkami ósemki
uwolniły się niechlujne warkoczyki. Starucha zbiera się wreszcie, mówi powoli:
 Powiedz tym głupim dewotkom, że sama się za nią modlę. Sama, po swojemu, chociaż
olejów świętych nie było. Ksiądz cię nasłał, co? Sama, po swojemu... No, poszła precz, ty...
Patrzy za Jutą, mamle coś bezzębnymi ustami, przyklęka, pochyla okryte podartą chustą plecy.
Juta podgląda ją przez chwilę, potem ucieka dalej i dalej, opiera się w końcu o pień brzozy, odpo-
czywa, stara się zrozumieć: więc to jej córka? Osuchowska? Kazimiera? A może jednak...
 Kazimierooo!  szept zza jakiegoś krzyża.
Uroczyście, przenikliwie:
 Ka-zi-mie-ro-o-o-...
Juta truchleje.
 Niemądra, flądra!  rechocze zza krzaków Jacek.  Duchów się boi, duchów! 'Robinson
duchów się boi!
Robinson? Więc chodził za nią na wyspę, śledził, podsłuchiwał!
Już nie czeka na Milkę, nie ogląda się na Jacka, idzie szybciej, coraz szybciej, biegnie bez
tchu, do domu, przecież jest dom, JEST DOM!
A jeśli przed furtką czeka Czarna Sąsiadka? Jeśli powie: zrozumiałam wszystko, tę nie ad-
resowaną kopertę, te listy do nikąd, ten dziwny skrót imienia...
I naraz przypomina sobie: gdzieś na cmentarzu zgubiła list do Justyny.
 ...Więc pragniesz zemścić się na mnie, bo nie wybaczyłaś mi, że wybrałam Kazimierę? A
przecież znalazłam dla Ciebie Ziemię, wyprowadziłam Twój Okręt na mieliznę. Nie wystar-
cza Ci zabawa w Robinsona, ani własny ołtarz z naszym własnym Bogiem. Może Ty znasz
dziecinne jego oblicze, o wiele okrutniejsze? Lubiłaś kiedyś myśleć o krwi, o zbrodniach.
Chyba sama bawisz się w złego bożka. Czujesz się kimś innym ode mnie, ale pamiętaj, że
zabijanie mnie, to zabicie nas obu jednocześnie. Szkoda, że nie dorosłaś jeszcze do strachu
64
przed własną śmiercią. Narażasz się bez lęku, co Cię to kosztuje. Miałaś przyjść z pomocą
przeciw Karusi, bo ona zabrała T.  ale to wszystko! Nie wolno Ci z rozpędu gubić złośliwie i
jego, i Ciebie, i mnie!
 Majaczy...
Nic podobnego. Gorąco, odrzućcie kołdrę.
Nigdy nie majaczę, zawsze myślę, MYZL.
Spekuluję, obliczam. Trzy równa się jeden, jeden w górze równa się...
Nie! Nie chcę widzieć nikogo, nie wpuszczajcie tu nawet Milki. Ja śpię, we śnie mogła-
bym się wygadać  że jestem  że nie jestem  że. Strasznie łatwo wygadać się we śnie: Boję
się spać, nie chcę.
 Juta, przecież to pan doktor. Wiem, po co ta informacja, uważacie mnie za nieprzytomną,
bardzo dobrze, mogę mówić, co mi się podoba, będą myśleli, że bredzę, a ja myślę, my-ślę.
Oni, szeptem:
 Wykluczam. Opony wykluczam, raczej zapalenie ucha, przeziębiła się.
 U-cha- tralala, zawiało mnie jak czasami ciocię, zaraz spuchnę, przekłuwanie głowy i
puchnięcie, nie będę spać, bo jak tylko zasnę, to przykryją mnie gazetą, już na mnie szeleści,
odrzućcie gazetę, nie będę.
 Juta, spokojnie, zastrzyk.
Wiem: majaczy się wtedy, kiedy się chce, to wcale nie przymus, pijak też udaje pijanego,
bredzę na zawołanie, po prostu wyobraznia, rozważanie trzech możliwości: Juty, Justyny,
Kazimiery. Chociaż Kazimiera umarła.
 Na co? Na co ja umarłam?
 Juta, Juteńka...
 Tatusiu, ja wiem, jestem Kazimiera. Justyna umarła.
 To środek nasenny, śpij.
Zpij? A przekłuwanie? Wchodzi Justyna, odsuwa tatusia od łóżka, znów udaje, że jej nie
zna, co on robi, ta mała się zemści, nakłuje mi głowę, już wyciąga z krawata ojca tę szpilkę z
perełką, wbija we mnie, spuchnę, powoli nos, ucho, gło-wa-o-grom-nie-je pu-chnę-ra-tu!"
Tatuś nachyla się nade mną, szpilka drży w jego krawacie.
 Justyna. Zabije. Mnie.
Jakoś głupio tak stękam.
Oczy tatusia przerażone, bardzo biedne, na to nie ma rady, niedobrze mieć takie oczy, to
przyciąga nieszczęście, po co go ta Justyna...
Zachichotała, wzruszyła ramionami, odeszła od łóżka, wlazła na parapet  mój zwyczaj 
robi to zręcznie, jest lekka, hop! zostawi drobniuteńkie ślady na grządkach.
 Kto otworzył okno?  gniewa się ojciec.  Zonka, przestań wietrzyć, widzisz, że ona ma
dreszcze.
Czeka tuż przy furtce, nie widzisz jej dobrze w zapadającym zmierzchu, ale wiesz, że to
ona, Czarna Sąsiadka. Trzeba przejść koło niej, otrzeć się o jej wyrudziały płaszcz  nie, ona
nie przepuści tak po prostu, chwyci niezawodnie za rękę, już, teraz w tej chwili.
Drobna dłoń spada na twoje ramię.
 Czego pani chce, proszę mnie puścić, ja...
 Cicho!  syczy tamta.  Ciszej... Oni tam byli, może są jeszcze. Czekałam na ciebie, pój-
dziesz ze mną, tylko ostrożnie.
 Dokąd? Jacy ONI? Nigdzie nie pójdę, niech pani...
I olśnienie: przyszli po ciebie, po tatusia, zabierają ojca, ciocię Zonkę, jedynie ty cudem
jakimś...
65
Nie wierzysz, nie chcesz, nie możesz uwierzyć, to nie miało wydarzyć się nigdy, jest prze-
cież Mały Bóg do dyspozycji. I kto ich nasłał, któż by doniósł, jeżeli Czarna czeka tutaj w
mroku, jeśli ostrzega, narażała się, naraża.
 Proszę pani! Tatuś! Ja tam pójdę, sprawdzę, ja...
Czarna szarpie cię gwałtownie, wlecze za sobą jak nieposłusznego szczeniaka, aż  pół-
przytomna  zaczynasz płakać głośno.
I teraz, dopiero teraz przyjdzie czas na ten przeczuty dawno policzek, raczej niezdarny
szturchaniec w głowę, widocznie Czarna Sąsiadka doprowadzona jest do ostateczności. Ale to
skutkuje: z cichszym już pochlipywaniem biegniesz tuż przed nią, dajesz się wepchnąć do
mieszkania w oficynie, tej oficynie, której tak unikałaś. Płaczesz nad sobą, nad zdradą tatu-
sia, nad krzywdą, jaką tylekroć wyrządzałaś w myślach Czarnej Sąsiadce.
Tamta popycha cię lekko na fotel, nie zapala światła, zaciąga story, siedzicie tak obie w
zupełnych ciemnościach, w obcym zapachu nie wietrzonego pokoju, nasłuchujące, napięte do
ostatnich granic. A ciebie ogarnia coś w rodzaju radosnego podniecenia, zapewne przyśpie-
szone bicie serca wywołuje takie emocje: szczękanie zębami, drżenie, nastrój wielkiej przy-
gody na śmierć i życie.
 Ja muszę tam iść, muszę zobaczyć  szepczesz bez ustanku, już nie tak zdecydowanie,
wolisz być tutaj uwięziona.  Oni nie mogą zabrać ich beze mnie, ja chcę być z tatusiem, z
tatusiem...
 Pomódl się  rzuca surowo Czarna.  Nie jesteś dzieckiem, powinnaś zrozumieć, że to
już nie zabawa w przeszpiegi. Nie bądz tchórzem.
To straszne: nie móc być tchórzem! W domu wszyscy pozwalali, rozgrzeszali z tego;  No,
Juta, Juteńka... Czy wie o twoich zabawach, czy tylko tak powiedziała? Jest obca, ma w so-
bie coś odpychającego, zupełny brak czułości, tatusinych i ciotczynych łez na poczekaniu. A [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.