Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiekami.
- Myślisz, że sens ma raczej związanie się z jakimś dragońskim
księciem, z Cassianem?
Oddycham płytko przez nos.
- Może - szepczę, sama nawet nie wiedząc, co mówię. Nawet
jeżeli Cassian byłby sensowniejszą partią, to jednak nie jest mi
pisany. Nigdy nie mogłabym zrobić tego Tamrze.
Kiwa głową i odzywa się tak martwym głosem, że jego chłód
dociera niemal do mych wnętrzności.
- Zaakceptowanie go byłoby łatwe. Potrafię to zrozumieć.
Aatwiejsze niż to - porusza ręką pomiędzy nami - ...niż my.
Podchodzi bliżej. Nogami dotyka materaca. Opuszcza rękę, by
dotknąć mojej twarzy, miękko muska moje policzki. Opieram się
pokusie wtulenia się w tę dłoń, poddania się jego magnetyzmowi.
- Tyle że jego nigdy nie pokochasz. Nie tak, jak kochasz mnie.
Taka jest prawda, niezależnie od tego, czy to dobrze, czy zle.
Zawsze tak będzie.
Ale tak nie może być. Nie mogę na to pozwolić.
Z drżącym oddechem odwracam twarz od jego dłoni i spoglądam
na elektroniczny zegar na stoliczku nocnym.
- Teraz już nie zasnę. Może wyruszmy w drogę?
Will wybucha śmiechem. Ten wymuszony dzwięk jest niski,
głęboki i przeszywa mnie dreszczem.
-Dobrze. Wracaj do domu, Jacindo. Uciekaj. To jednak niczego
nie zmieni. Nie zapomnisz o mnie.
Ma rację. Ale muszę przynajmniej zrobić wszystko, co w mojej
mocy, by spróbować.
ROZDZIAA 21
- Zatrzymaj się tutaj - oznajmiam, spoglądając na ciche lasy
wokół. Uznaję, że to dobre miejsce, bo jesteśmy w bezpiecznej
odległości od ziem stada. Dostatecznie daleko, by nie ryzykować
wykrycia przez Nidię. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Wycieram spocone dłonie w miękką tkaninę dresu, który mam na
sobie, i wyglądam przez ochlapaną błotem przednią szybę. Od
wyjazdu z motelu niewiele rozmawialiśmy. To okropne, że to
musi się skończyć w taki sposób. To okropne, że to musi się
skończyć.
Will wyłącza silnik. Zamykam oczy i wdycham jego piżmowy,
czysty zapach, słucham cichego westchnienia obok mnie...
zachowuję te rzeczy w pamięci jako ostatnie wspomnienia o nim.
- Wrócę za tydzień.
Na te słowa gwałtownie się do niego odwracam i otwieram usta,
by zaprotestować.
- Nie mów nie - rzuca szorstko głosem, jakim nigdy się nie
posługiwał. Przynajmniej nie w mojej obecności. Nachyla się do
przodu, kurczowo trzymając kierownicę, jakby miał ją wygiąć
gołymi rękami. - Zobaczę, co da się
zrobić w sprawie twojej przyjaciółki. Ile się zdołam dowiedzieć...
Przez chwilę nie mam pojęcia, o kim mówi. Moja przyjaciółka?
Lecz naraz rozumiem. Chodzi mu o Miram.
- Powiedziałeś przecież, że nie ma nadziei.
Nie odrywa oczu od moich. W świetle poranka widzę ich barwy.
Odcienie złota, brązu i zieleni.
- Dla ciebie zrobiłbym wszystko. Zwłaszcza jeśli oznacza to, że
znów cię zobaczę.
- Nie narażaj się...
-A jak myślisz, Jacindo, co ja tu teraz robię? - Patrzy mi
badawczo w oczy i czuję się jak półgłówek. Oczywiście.
Ryzykuje. Nie tylko ja mam coś do stracenia. Wszystko do
stracenia. - Ale myślę, że jesteś tego warta.
Jego słowa przeszywają mnie na wskroś, sprawiają, że czuję się
jak dezerter, który zbyt łatwo się poddał i zrezygnował z walki o
naszą wspólną przyszłość. Potem jednak myślę o wszystkim - o
wszystkich, których ja narażam. Tych wszystkich istnieniach,
które znajdą się w niebezpieczeństwie, jeżeli teraz wybiorę Willa.
Nie, nie mogę tego zrobić. Bo nie chodzi tylko o mnie.
- Za tydzień - powtarza, a ja się zastanawiam. Może to po prostu
jego sposób na ponowne spotkanie
ze mną, próba zyskania na czasie... by mnie przekonać do zmiany
zdania? Ale to może być również jedyna szansa dla Miram.
Chwytam za klamkę w drzwiach, naciskam ją. -Jacindo?
Na dzwięk własnego imienia spoglądam na Willa. Czuję znajomy
przypływ pożądania.
- W południe. Za tydzień - potwierdzam.
- Będę tutaj. - Kiwa głową, nie uśmiecha się, z kamienną twarzą
hipnotyzuje mnie wzrokiem. Kładzie dłoń
na mojej ręce. Skóra pod jego dotykiem mrowi, rozpala się.
Zamykam oczy na krótką bolesną chwilę, a egoistyczna część
mnie nadal pragnie uciec z Willem.
Wyrywam rękę i wysiadam z land rovera.
Przez chwilę wpatruję się w las, cichy i bezkresny, w gąszcz
wysokich sosen rzucających długi cień. Szum wiatru, szelest
poszycia. Czuję na sobie wzrok Willa, ale nie oglądam się za
siebie. To zbyt kuszące. Za trudno mi będzie odejść, jeśli to
zrobię.
Biorę głęboki wdech i zaczynam biec. Gnam pomiędzy
drzewami, które muskają mnie z poufałością starych przyjaciół.
Tyle że ja już nie postrzegam ich jak przyjaciół, tylko jak ściany
więzienia.
Wartownik każe zaczekać mi przy bramie, przez krótkofalówkę
rozmawia z kimś przyciszonym głosem. Na pewno z Severinem.
Z kimże innym?
Stojąc przy porośniętej bluszczem bramie, patrzę na strażnika i
czekam... jak intruz, któremu pozwolą wejść albo nie.
Dostrzegam Nidię, która przystanęła w drzwiach swojej chatki i
taksuje mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Nawet ona nie
podchodzi bliżej, by się ze mną przywitać, i zastanawiam się,
czyją również straciłam.
Mojej siostry nigdzie nie widać. Czy jest w domku Nidii? Czy
wyczuwa, że wróciłam, i po prostu nie przejmuje się tym? Czy
sądzi, że ją opuściłam? Ta myśl przyprawia mnie o lekkie
mdłości, czuję w środku pustkę. Zwłaszcza ze względu na to, że
moja siostra stanowiła jedną z głównych przyczyn, dla których
wróciłam. Tamra i mama.
Nadchodzi Severin, obrzuca mnie mrocznym spojrzeniem -
czarnym i niezgłębionym jak kosmos.
Towarzyszy mu kilku członków starszyzny, zdyszanych,
usiłujących dotrzymać mu kroku.
Cassian nadąża bez trudu. Też jest z nimi, u boku ojca,
spragniony mojego widoku, pożera mnie wzrokiem, jakby szukał
potwierdzenia, że naprawdę wróciłam. Cała i zdrowa.
Przynajmniej ktoś cieszy się z mego powrotu. Cassian wysuwa
się naprzód i chwyta mnie za ramiona.
- Jacinda!
W chropawym głosie wypowiadającym moje imię słychać ulgę,
nadzieję i oczekiwanie. To wszystko sprawia, że zerkam przez
ramię i żałuję, iż nie zostałam z Willem i muszę przynosić tak
smutne wiadomości.
Zsuwa ręce z ramion ku mym dłoniom i splata palce z moimi.
- Gdzie jest Miram? - Severin zadaje pytanie. Pytanie, z
odpowiedzią na które tu wróciłam. Spoglądam na niego, potem
znów na Cassiana, świdrującego mnie wnikliwym, badawczym
wzrokiem. Nadal pełnym nadziei. Zawsze pełnym nadziei. Jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.