[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmienią się przypadkiem w dwa duże kociska i nie rzucą się na niego. W końcu doszedł do
wniosku, że dziewczynki nie są takie straszne, jak mu się wydawało, więc w kilku podrygach
podbiegł bliżej, porwał lśniącym dziobkiem największą z okruszynek i zaniósł ją hen poza
komin.
- Teraz już nas zna - rzekła Sara - zaraz przyleci po resztę okruszynek.
Wrócił, ale nie sam, bo przyprowadził z sobą kolegę, a ten kolega za chwilę odleciał i
przywiódł jakiegoś swego kuzyna; rozpoczęły we trzech wesołą ucztę, pełną krzyku, gwaru i
świergotu, co czas pewien jednak odrywały się od jadła i przechylały łebki w bok, obserwując
zachowanie się Lottie i Sary. Lottie tak była tym zachwycona, iż zapomniała o pierwszym
przykrym wrażeniu, jakiego doznała przy wejściu na poddasze. Zresztą, gdy zeszła ze stołu i
powróciła niejako do spraw ziemskich, Sara pokazała jej różne zalety i powaby pokoju,
których istnienia nigdy by się nawet nie domyśliła.
- To moje mieszkanko takie jest maluchne i położone tak wysoko, że niemal wydaje
się gniazdkiem na wierzchołku drzewa. A ten pochyły sufit tak jest zabawny! Patrz, w tym
końcu pokoju zaledwie można stanąć prosto, a gdy świta poranek, mogę leżeć w łóżku i
patrzeć wprost w niebo przez to okno w dachu. Wygląda ono zupełnie, jak kwadratowy
skrawek światła. Gdy słońce zaczyna świecić, przepływają nade mną małe różowe obłoczki, a
mnie się zdaje, że mogłabym ich dotknąć. A jeżeli deszcz pada, to krople szemrzą i szemrzą,
jak gdyby gwarzyły ze mną o czymś miłym. Kiedy indziej znowu, gdy świecą gwiazdy,
można położyć się na łóżku i liczyć, ile ich widać przez okno. A przypatrz się temu
zardzewiałemu piecykowi w kącie. Gdyby był wyczyszczony i gdyby zapalono w nim ogień,
byłoby tu prześlicznie. Widzisz teraz, że mam naprawdę miły pokoik!
Mówiąc to, trzymała Lottie za rękę i obchodząc wraz z nią całe swe szczupłe
mieszkanko, unaoczniała gestami wszystkie te rzekome piękności. Lottie, która zawsze
wierzyła słowom Sary, również zaczęła sobie wyobrażać, że dostrzega to wszystko.
- Widzisz - mówiła dalej Sara - tu na podłodze mógłby leżeć gruby, puszysty
kobierzec indyjski; w tym zaś kącie mogłaby stać mała, miękka sofa, pełna poduszek; tam
dalej stałaby półka pełna książek; przed piecykiem mogłaby leżeć tygrysia skóra, a na ścianie
wisiałyby obrazy i dywaniki, które by zasłoniły odrapany tynk. Tam mogłaby wisieć lampka z
różowym kloszykiem; na środku pokoju postawiłabym stolik z przyborami do herbaty, a koło
ogniska szumiałby mały, pękaty imbryczek. Aóżko też mogłoby być inne zupełnie: ładne,
wygodne, zasłane miłą jedwabną kołderką. A może udałoby się nam oswoić wróbelki, żeby
przylatywały do okna, stukały w szybę i prosiły, by wpuścić je do pokoju.
- Ach, Saro! - zawołała Lottie. - Ja bym chciała tu mieszkać. Gdy Sara namówiła ją do
odejścia i odprowadziwszy ją przez kawałek drogi, wróciła na poddasze, pokój wydał się jej
inny, niż przed chwilą; czar zmyśleń, roztaczanych wobec Lottie, prysnął doszczętnie. Aóżko
było twarde i nakryte brudnym kocem. Na bielonej ścianie widać było odpadły tynk oraz
plamy, podłoga była zimna i goła, piec połamany i okryty rdzą, a odrapany podnóżek,
kulejący na jedną nogę, był jedynym sprzętem pokoju. Sara usiadła na nim i podparła głowę
rękami. Odwiedziny i odejście Lottie spotęgowało w niej wrażenie brzydoty pokoju oraz
własnej samotności.
- Tak, to prawdziwa pustelnia! - odezwała się do siebie. - Czasem wydaje mi się, że
jest to chyba najbardziej odludne miejsce na świecie.
Siedziała już tak przez parę minut, gdy uwagę jej ściągnął jakiś lekki szelest w
pobliżu. Podniosła głowę, chcąc zobaczyć, skąd głos ten pochodzi; to co ujrzała, było tego
rodzaju, że gdyby była bardziej bojazliwa, natychmiast z wielkim pośpiechem zerwałaby się
ze swego stołka. Oto z nory wylazł - zapewne zwabiony zapachem okruszynki, upuszczonej
przez Lottie na podłogę - ogromny szczur; przysiadł na tylnych łapach i z lubością węszył na
wszystkie strony. Wyglądał tak pociesznie i tak przypominał siwobrodego karzełka czy
skrzata, że Sara, zamiast się przestraszyć, ubawiła się jego postacią i minką. Wpatrywał się w
nią błyszczącymi ślepkami, jak gdyby chciał ją o coś zapytać; w spojrzeniu tym przebijało
takie niedowierzanie, taka niepewność, że Sarze znów przyszły dziwne myśli do głowy:
- Tak, rozumiem cię bratku! Pewnie, że to ciężko być szczurem! Nikt nie żywi dla
ciebie sympatii; ludzie na twój widok zrywają się, uciekają i krzyczą; Fe, brzydkie
szczurzysko! Mnie też nie byłoby przyjemnie, gdyby ludzie na mój widok zrywali się z
miejsca, krzycząc: Fe, brzydka Sara! ... i zastawiali na mnie pułapki, udając, że mi podają
obiad. Zgoła inaczej to być wróbelkiem! Ale nikt nie pytał tego szczura, gdy się urodził, czy
chce być szczurem; nikt nie pytał: czy wolisz być szczurem czy wróblem?
Siedziała tak spokojnie, że szczur zaczął nabierać odwagi. Bał się wprawdzie
ogromnie, ale może miał serce takie jak wróbelek, a ono mu mówiło, że ta dziewczynka nie
jest kotem i nie skoczy na niego znienacka. Przy tym głodny był ogromnie. W norze miał
żonę i liczną rodzinę, której od kilku dni nie dopisywało szczęście w łowach. Odszedł od
gorzko płaczącej dziatwy i powiedział sobie, że gotów jest narazić skórę, żeby zdobyć parę
okruszynek. Toteż, ujrzawszy zdobycz, ostrożnie stanął znowu na czterech łapkach.
- Chodz no bliżej, - odezwała się Sara - nie bój się, nie jestem pułapką. Możesz sobie
zabrać te okruszyny, biedaku! Więzniowie Bastylii przyjaznili się ze szczurami. Może i my
zawrzemy przyjazń?
Nie wiem, czemu to przypisać, jednakże jest rzeczą pewną, że zwierzęta rozumieją, co
się do nich mówi. Może istnieje mowa, która nie składa się z wyrazów, a mimo to jest
zrozumiała dla wszystkich w świecie. Może we wszystkim kryje się jakaś dusza, która, nie
wydając nawet najlżejszego dzwięku, umie zawsze rozmówić się z inną duszą. Jakakolwiek
była przyczyna, szczur wiedział już od owej chwili, że jest bezpieczny - chociaż jest niczym
więcej jak szczurem. Wiedział, że ta młoda ludzka istota, siedząca na czerwonym podnóżku,
nie zerwie się i nie nastraszy go dzikim hałasem ani też nie będzie w niego ciskała ciężkimi
przedmiotami, które jeżeli go nie zmiażdżą, to w każdym razie mogą go okulawić, lub zmusić
do szybkiej ucieczki i ukrycia się w głębi nory. Był to naprawdę szczur bardzo grzeczny i nie
myślał nikomu wyrządzić szkody. Gdy stał na dwóch łapkach i węszył, utkwiwszy oczy w
Sarze, miał nadzieję, że ona zrozumie jego zamiary i nie odniesie się do niego wrogo. Gdy ów
tajemniczy głos, który przemawia bez słów, powiedział mu, że nie ma czego się obawiać,
podszedł cicho ku okruszynom i zaczął je zajadać, przy czym od czasu do czasu spoglądał
boczkiem na Sarę - zupełnie jak to czyniły wróble, - a minkę miał tak potulną i nieśmiałą, że
aż wzruszył serduszko dziewczynki. Jedna z okruszyn była większa od innych - tak, iż prawie
nie zasługiwała na nazwę okruszyny. Widać było, że szczur miał wielką chrapkę na ten kąsek
- jednakże bał się podejść do podnóżka, przy którym leżała ta smakowita rzecz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- Saga o Ludziach Lodu 45 KsiÄ ĹźÄ czarnych sal
- (54) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Stara ksiÄg
- 100. Graham Darlene PeĹnia ksiÄĹźyca
- 280 Lucas Jennie KsiÄ ĹźÄ jak z bajki
- Hart Jessica ZwykĹa ksiÄĹźniczka
- Jordan Penny KsiÄ ĹźÄ z Florencji(1)
- Ouarda Saillo KsiÄĹźyc we Ĺzach
- 12 Wrzosy (KsiÄĹźna)
- Dell Ethel Mary Drugie maĹĹźeĹstwo Molly
- Kursa MaĹgorzata Tajemnica sosnowego dworku
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninetynine.opx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.