Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zerwały się z krzeseł i runęły ze szlochem ku niespodziewanemu gościowi.
Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Kasia i Marta zobaczyły, jak siostry za-trzymują się nagle,
przesuwają rozpaczliwie dłońmi przed sobą, a wreszcie z płaczem osuwa-ją się na podłogę.
164
- Tu jest ściana! - na twarzy Zuzanny był szok i zawód. - Nie możemy go dotknąć!
Mówi coś do nas, ale go nie słyszymy! Papo!
Kasia wyglądała, jakby miała rozpłakać się za chwilę i Marek już był gotów biec jej na ratunek, ale
powstrzymał go spokojny głos Marty.
- Ja go słyszę - powiedziała powoli i wyraznie. - Mówi, że bardzo długo na was czekał.
%7łe bardzo tęsknił. %7łe chciałby was zabrać ze sobą...
- Ale my też chcemy! - zapłakała Marianna. - Papo, my chcemy być z tobą! Nie chcemy tu znowu
zostać same! Zabierz nas!
- Same musicie przejść przez ścianę - Marta powtórzyła słowa, które zadzwięczały w jej głowie.
- Nie możemy! - Zuzanna rozpaczliwie uderzyła pięściami w niewidzialną zaporę. -
Zrób coś! Proszę! Chcę być z papą!
- Zuzanno - głos Marty był łagodny, ale stanowczy - tylko wy obie możecie spowodować, że ta
ściana zniknie. Macie przy sobie coś, co nie należy do was. Wasz ojciec chce, by jego testament
został wykonany.
Blizniaczki spojrzały łzawo na ojca, który wyciągnął ku nim ręce i jednocześnie zdarły z siebie
biżuterię. Przez chwilę trzymały ją w wyciągniętych dłoniach, potem zgodnie ruszyły w stronę Kasi.
Siedziała jak wmurowana, kiedy na jej podołek upadły dwa naszyjniki i pier-
ścionki. Siostry uśmiechnęły się przez łzy, wzięły się za ręce i ostrożnie, niepewnie zawróci-
ły.
- Zaczekajcie! - Kasi nagle wróciła zdolność ruchu. Zsunęła klejnoty na stolik i zerwała się z krzesła.
- Ja naprawdę... Zuzanno, jesteś pewna, że chcecie mi to zostawić? Może wolicie inaczej? Zrobię
wszystko, co będziecie chciały - przyrzekła żarliwie. - Ja... Nie muszę tego mieć...
- Papa zapisał to Henrysiowi - westchnęła Zuzanna i uśmiechnęła się drżącymi warga-mi. - Nie
zostawimy tego nikomu obcemu. Jesteś naszą kuzynką... Miałaś rację - zwróciła się do Marty. -
Tęskniłyśmy. Chcemy iść z papą. Chyba... Chyba się pożegnamy - szepnęła łza-wo i wyciągnęła ręce
do Kasi. - Bardzo cię polubiłam, kuzynko. Nie zapomnij o nas. Pomyśl czasami... %7łyczę ci, żeby te
klejnoty przyniosły ci szczęście. Noś mój pierścionek i przyrzek-nij mi, że na swój ślub założysz
naszyjnik. Przecież z tą myślą papa go zrobił...
- Przyrzekam - zapłakana Kasia pozwoliła się objąć, a po chwili poczuła na policzku chłodny
pocałunek. - Nigdy was nie zapomnę. Będę za wami tęsknić...
165
- My też będziemy cię miło wspominać - Marianna porzuciła na chwilę swoją zwykłą wyniosłość i
ucałowała ją serdecznie. - Dziękujemy za wszystko - przesunęła wzrokiem po sali. - Nasz portret tu
zostaje. Nie znikniemy tak bez śladu.
- Na pewno nie - Marta uśmiechnęła się ciepło. - Zajmiemy się pomnikiem na cmentarzu, a Marek,
tak jak obiecałam, nakręci swoją opowieść. Zawsze będziemy o was pamiętać.
- Dziękujemy ci za wszystko - Zuzanna uścisnęła ją serdecznie. - Jak wy to mówicie?
Na razie. Do zobaczenia kiedyś.
- Do widzenia - głos Kasi był drżący, Marty spokojny. Siostry wolno ruszyły w stronę ojca, nie do
końca pewne, czy znów nie natrafią na przeszkodę. Nagle Marianna zawróciła pędem i na szyję Kasi
opadł medalion z opalami.
- Dbaj o niego. Ta nasza najdroższa pamiątka...
Kasia była w stanie jedynie kiwnąć głową.
Panny Molnar wzięły się za ręce i ostrożnie podeszły do ojca, którego postać zajaśniała nagle
blaskiem. Z płaczem wpadły w jego ramiona, machnęły jeszcze na pożegnanie i cała trójka zaczęła
się rozpływać.
Przez pokój przeszedł chłodny powiew. Zwiece ustawione na stolikach zamigotały i zgasły
jednocześnie. Panowie siedzieli przez chwilę w kamiennym bezruchu, po czym wszyscy trzej zerwali
się w poszukiwaniu kontaktu. Pierwszy dopadł go Dorosz.
Kiedy błysnęło światło, zobaczyli szlochającą w głos Kasię, którą Marta tuliła do siebie, tłumacząc
coś szeptem.
Kasia popatrzyła z żalem na Martę i Marka, którzy zaplanowali na dziś wizytę na są-
siedniej plebanii, westchnęła i niechętnie weszła do dworku. Nic się nie zmieniło. Zajrzała do sali
kominkowej, przez chwilę zapatrzyła się na portret i znowu westchnęła. Wchodząc do gabinetu,
miała irracjonalną nadzieję, że znowu przed komputerem zobaczy zafascynowaną twarz Zuzanny, ale
pokój był pusty. Rzuciła torbę na biurko, usiadła, podparła się łokciami i tępo zagapiła przed siebie,
mrugając oczami, by się znowu nie rozpłakać. Wczoraj zrobiła z siebie fontannę. Ryczała przez całą
drogę, kiedy Marek odwoził ją do domu. W głębi duszy miała straszny żal do Marty, że pomogła
siostrom opuścić ich dotychczasowe schronienie.
Wiedziała, że to głupie, wiedziała, że z pewnością lepiej im, gdziekolwiek się teraz znajdują, ale nic
nie mogła poradzić na to, że tęskni za nimi. Brakowało jej dystyngowanej wyniosłości Marianny i
zabarwionych niekiedy złośliwością błyskotliwych uwag Zuzanny.
166
Spojrzała na połyskujący na palcu pierścionek Zuzanny, westchnęła z głębi serca i się-
gnęła po telefon. Musiała wrócić do współczesności, która nagle przestała być tak atrakcyjna, jak
dawniej i zająć się sprawami służbowymi. Andrzej zostawił jej treść zawiadomienia o otwarciu
nowej świetlicy. Miała je przekazać lokalnej prasie i kablówce.
- Ależ to niesamowite, co opowiadasz, moje dziecko - ksiądz Stanisław w skupieniu wysłuchał słów
Marty i teraz dał upust swoim wrażeniom.
- Ksiądz mi wierzy? - zapytała z ulgą.
- Oczywiście, moja droga. Na świecie wciąż zdarzają się rzeczy, o jakich się filozofom nie śniło. No
i przecież masz świadków, bo i twoja przyjaciółka je widziała... Co zamierzacie zrobić z tym
spadkiem?
- No, właśnie... - Marta zakłopotała się wyraznie i spojrzała na niego niepewnie. - Obawiam się,
proszę księdza, że teraz mogą zacząć się schody. No bo tak - zgięła jeden palec. -
Bezprawnie wlezliśmy na cudzą posesję. Mało, że cudza, to jeszcze groziła zawaleniem. W
dodatku zdewastowaliśmy mienie należące do miasta, bo bezczelnie grzebaliśmy w ścianach -
zagięła drugi palec i westchnęła. - Nie wiem, co mówi na ten temat Kodeks Karny, ale chyba trochę
paragrafów udało nam się zaliczyć... Kurczę - spojrzała niepewnie na księdza, który z wysiłkiem
powstrzymywał wesołość. - Mam męża i dzieci. I nie lubię, kiedy mi ktoś ograni-cza przestrzeń
życiową. Nie podoba mi się myśl, że jakiś palant zgodnie z przepisami wsadzi mnie za kratki... Wie
ksiądz - oświadczyła z nagłą złością - ja czasem wierzę w słowo pisane.
I dlatego uważam, że testament Molnara powinien zostać wypełniony, a ponieważ znalezli-
śmy spadkobierców... No, dlaczego jakieś głupie, pazerne hieny miałyby na tym położyć ła-pę? -
popatrzyła z pretensją na księdza i Marka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.