Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

także popatrzył na oprawioną fotografię. Steven Hardesty budził w nim
niekłamaną wrogość. Nie dopuści do tego, by Melinda zrezygnowała przez
niego z normalnego życia.
Stanowczym ruchem odebrał jej zdjęcie i położył je na nocnym stoliku.
 Stevena już nie ma, Melindo.
Melinda wzięła długi drżący oddech.
 Wiem.
 Sądzisz, że chciałby, żebyś do końca życia była w żałobie?
 Nie.
 Pozwól mu odejść. Bądz ze mną.  Ujął ją pod brodę, spojrzał w jej
zaczerwienione od płaczu oczy.  To dla ciebie bezpieczna sytuacja, jesteśmy
razem tymczasowo.  Otarł resztki jej łez i pochylił się, by pocałować ją w
czoło.
 Wykorzystaj mnie i wylecz swoje serce. Nie zostanę tu długo.
Niczego od ciebie nie oczekuję, nie będzie żadnych komplikacji.
No tak, trochę egoistycznie myślał przy tym o własnych
przyjemnościach, gdyż pragnął Melindy bardziej niż powietrza. Ale nie
kłamał, przecież z nią nie zostanie. Jeśli zaś uda mu się wyrwać ją z
przeszłości, zaplanowane rozstanie przyjdzie im o wiele łatwiej.
Tęskny uśmiech uniósł kącik jej warg. Sean po raz pierwszy od wejścia
118
R
L
T
do pokoju odetchnął swobodniej.
 Nie zamierzałam kompletnie się załamać  powiedziała.
 W porządku.
 Nie, nie w porządku  odparła.  Kiedy tu przyszłam, chciałam wziąć
prysznic i zaczekać na ciebie. Wtedy zobaczyłam...  głos jej się załamał,
zerknęła na leżące zdjęcie.  I nagle to wszystko do mnie wróciło. %7łe jego już
nie ma, a ja jestem tutaj, z tobą. Z tobą było mi dobrze i to mnie jeszcze
bardziej przygnębiło. Mówię bez sensu, co?
 Przeciwnie.  Sean zaczesał jej włosy za ucho. Kiedy ją przytulił,
poczuł płynące od niej ciepło. Nie to gorąco związane z innym dotykiem, lecz
coś głębszego, trudnego do określenia.
Melinda wtuliła się w niego, a on objął ją mocniej.
 To był długi dzień  szepnęła.
 Taa. Zmęczona?
Podniosła na niego wzrok i pokręciła głową.
 Cieszę się  rzekł z uśmiechem.
Kiedy Sean ją pocałował, Melinda nie mogła dłużej się okłamywać.
Wciąż żyła, jak powiedział Sean, i nie zamierzała ukrywać się przed życiem.
Chciała bez wyrzutów sumienia spełniać swoje pragnienia.
Pragnęła Seana.
Sami nie wiedzieli kiedy, zostali znów nadzy Sean się zabezpieczył i nie
tracąc czasu, pociągnął Melindę na łóżko. Obsypywał jej ciało pocałunkami,
rozpalał ją pieszczotami warg i języka. Głaskał jej piersi, a ona wiła się pod
nim i wyginała.
Docierały do niej stłumione wypowiedziane szeptem słowa. Sean nie
przerywał rozkosznej tortury. Melinda ciężko oddychała, wlepiała
niewidzący wzrok w sufit. Tylko Sean potrafił doprowadzić ją do tego, że
119
R
L
T
niemal traciła świadomość.
Dłonie Seana nie omijały żadnego zakątka jej ciała, jego wargi
smakowały każdy jego centymetr, a gdy przesunął się w dół, całując jej
podbrzusze, Melinda znieruchomiała. Sean rozsunął jej nogi i przyklęknął
między nimi, potem wsunął dłonie pod jej biodra i uniósł je z materaca.
 Sean...
 Nic nie mów...  Pochylił nad nią głowę.
Melinda otworzyła usta i gwałtownie wciągnęła powietrze, a on ją
całował, drażnił, łaskotał, aż mało nie straciła zmysłów.
Pierwszy orgazm był dziki i niepohamowany, urywanym głosem
wykrzyczała jego imię. Wciąż drżała, gdy Sean w nią wszedł i doprowadził
do kolejnego szczytowania, jeszcze bardziej wszechogarniającego niż za
pierwszym razem.
Melinda, która obejmowała Seana nogami, przycisnęła go do siebie.
Kołysała biodrami w tym samym rytmie, w jakim poruszał się Sean, jakby
stanowili jeden nierozłączny organizm. W głębi oczu Seana obok starego
bólu dojrzała nową obietnicę.
Kiedy Sean przerwał pocałunek i uśmiechnął się do niej, odpowiedziała
mu uśmiechem, wolna jak nigdy dotąd. Uprzytomniła sobie, że szczęście,
które tak nagle do niej przyszło, zawdzięcza właśnie Seanowi. To on obudził
do życia jej serce i jej ciało. Przywrócił ją do życia.
Chwilę pózniej tę myśl zagłuszył jej własny krzyk. Leżała rozedrgana, a
jednocześnie bezpieczna w ramionach Seana.
W ciszy, która zapadła, Melinda zrozumiała, że Sean jest jej zbyt drogi.
Ale to nie była miłość.
Bo to nie mogła być miłość.
Gdyby to była miłość, znaczyłoby to tyle, że znów będzie miała
120
R
L
T
złamane serce, tym razem na własne życzenie.
Dwa dni pózniej Sean wstał zza biurka i wyjrzał przez okno. Nie mógł
skupić się na pracy. Jego myśli krążyły wokół Melindy i kłopotów, w jakie
ich wpakował.
Tak, chciał ją uwieść, ale nie wziął pod uwagę reperkusji, jakie wywoła,
zwłaszcza w nim samym. Przypomniał sobie, jak kiedyś ostrzegał Lucasa, by
nie wykorzystywał Rose Clancy do zemsty na jej bracie, gdyż obróci się to
przeciw niemu. I tak właśnie się stało, choć ostatecznie wszystko dobrze się
skończyło. Lucas i Rose byli szczęśliwym małżeństwem i rodzicami
uroczego trzymiesięcznego chłopca.
 Trzeba było słuchać własnych rad  mruknął ze złością. Jak
prawdziwy King sądził, że ze wszystkim sobie poradzi. No i znalazł się w
samym środku cholernej opery mydlanej.
Ożenił się z rozsądku z kobietą, która wciąż opłakiwała zmarłego
narzeczonego, a na domiar złego zawładnęło nim... Jak to się nazywa?
Pożądanie? Miłość?
Ta myśl potwornie go zirytowała. Potrząsnął głową, jakby w ten sposób
mógł ją wymazać. Nie był zakochany. On się nie zakochiwał. Kiedy raz tego
spróbował, dostał cios w samo serce.
Nie, to nie miłość. Może głębsza sympatia  pomyślał i skrzywił się, bo
brzmiało to idiotycznie.
Nie chciał przyznać, że bracia mieli rację. Nie powinien był poślubiać
Melindy. Od początku zapowiadało to kłopoty, które z czasem tylko
narastały. Bo nawet jeżeli nie kochał Melindy, coś do niej czuł. Coś, co
budziło w nim tak duży niepokój, że zastanawiał się, jak przetrwa do końca
umowy. Podjął już decyzję, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by do końca
budowy hotelu nie wracać na Tesoro.
121
R
L
T
Opuści wyspę na zawsze. Nie ma sensu doprowadzać do sytuacji, które
byłyby krępujące dla niego czy dla Melindy. Z drugiej strony myśl o
wyjezdzie była tak przykra, że wciąż ją odsuwał.
Patrząc przez okno, Sean zdał sobie sprawę, że przez krótki czas
spędzony na wyspie przywykł do tego widoku.
Z początku wszystko tu było dla niego obce. Ilekroć wyglądał przez
okno, spodziewał się zobaczyć ruchliwe ulice Long Beach i ulubioną
meksykańską knajpkę na rogu. Czuł, jakby znalazł się na niewłaściwym
miejscu. Tęsknił za domem w wieży ciśnień i bliską mu atmosferą Sunset
Beach.
Teraz, patrząc na błękitną wodę, białe plaże i prawie puste uliczki, czuł
się... u siebie. Jakby wyspa stała się jego organiczną częścią. Tak samo
zresztą jak Melinda.
Z każdym dniem to miejsce i ta kobieta nabierały dla niego większego
znaczenia. Wiedział przy tym, że za parę tygodni stąd wyjedzie, więc nie
wolno mu się do nich przywiązać.
Na żadne ze swoich pytań nie znajdował odpowiedzi, pojawiały się
tylko nowe pytania. Głowa go już od tego rozbolała, więc z radością powitał
dzwonek telefonu.
Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się.
 Garrett.
 Sean, mam dla ciebie wieści.
 Zwietnie.  Skupił się na głosie kuzyna.  Czego się dowiedziałeś?
 Przede wszystkim tego, że Steven Hardesty był prawdziwą mendą.
Sean gwałtownie wciągnął powietrze, to potwierdzało jego przeczucia.
 Nie dziwi mnie to  odparł.  Szkoda, że nie widziałeś jego zdjęcia.
Facet, który ma tyle zębów, nie może być dobrym człowiekiem.
122
R
L
T
 Taa  Garrett prychnął.  Wygląda na to, że pan Hardesty był
oszustem. Czarusiem, który wyłudzał od kobiet pieniądze i znikał. Dwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.