[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystąpić w programie "Przewiduję".
Branch słuchał uważnie z szerokim uśmiechem na ustach. Sława, majątek i sukces to było dokładnie to,
czego chciał; może wtedy mógłby uwolnić się od tych wszystkich zboczeńców, którzy lgnęli do niego.
"M" oznacza pewnie matkę. Tak bardzo się wstydził, że od dwóch lat nie był w domu i nie widział jej.
Poddanie się naturalnym skłonnościom musi oznaczać, iż powinien dać do zrozumienia wszystkim
zboczonym chłopakom, żeby trzymali się do niego z daleka. Zrobi to jak tylko zdobędzie sławę, majątek
i osiągnie sukces, nie wyłączając zwolnienia impresaria, którego żądania były najbardziej upodlające. I
wtedy może będzie mógł marzyć o związku z Sunday. Uważał, że nie ma prawa jej dotknąć, dopóki nie
zerwie wszystkich związków z przeszłości.
- Co powiesz na występ w moim programie? - nalegał Max.
- Jutro wyjeżdżam do Meksyku. Dostałem niewielką rolę w filmie kowbojskim, ale jak wrócę, to bardzo
chętnie.
- A kiedy to będzie? - niecierpliwie dopytywał się Max.
- Zakładają, że praca zajmie mi jakieś sześć lub siedem tygodni.
- Branch zgarnął lok blond włosów z czoła.
- Moglibyśmy zapłacić ci z góry. - Max obniżył głos i dodał szybko.
- W gruncie rzeczy mogę zapłacić ci jeszcze dzisiaj, jeśli pózniej przyjdziesz do mnie do domu po
pieniądze. Tysiąc pięćset dolarów.
- Tak? - do Brancha pomału zaczynało docierać, o co chodziło Maxowi.
Gdyby już cieszył się sławą, majątkiem i sukcesem, walnąłby go prosto w ten przypalony, czerwony nos.
Ale na razie nie osiągnął żadnej z tych rzeczy, a tysiąc pięćset dolarów to było mnóstwo pieniędzy.
- Naprawdę? Cóż, przypuszczam, że mógłbym pózniej wpaść. Ale najpierw muszę odprowadzić damę
do domu.
- Dobrze, dobrze. Możesz przyjść o której chcesz. - Max poczuł ulgę w całym ciele. - Dam ci swój adres.
Nieco pózniej tego wieczoru Charlie stał się obiektem zainteresowania Maxa.
- Przypomnij sobie, co ci mówiłem, stary. Nie byłeś wtedy zadowolony, ale wszystko się sprawdziło.
- Częściowo - niechętnie przyznał Charlie.
- Wszystko to przepowiedziałem. - Max stłumił śmiech, zadowolony nie tylko ze swojego sprytu, ale
także dlatego, że wiedział, iż irytuje Charliego, którego nie lubił. - Rozpad małżeństwa. Nowe
małżeństwo za oceanem. Inicjały "R" i "S". Przecież nazwisko twojej żony zaczyna się na S, prawda?
Jeszcze dwoje dzieci.
- Tak, tak - przerwał Charlie - ale co z tymi rzeczami, które nie miały miejsca? Wypadek lub choroba.
Skandal. Inicjały "H.S". Co ty na to?
- Och, nie martw się - zgryzliwie powiedział Max - jest na nie jeszcze mnóstwo czasu. O ile pamiętam,
masz raczej długą linię życia. Czy mam powróżyć ci jeszcze raz?
- Nie, dziękuję.
Po kolacji Carey powiedziała: - Co to za sprawa, o której chciałeś porozmawiać, Marsh? Palił krótkie,
grube cygaro i nie odpowiedział.
- Hej, słuchaj, odwołałam bardzo ważną randkę, na którą byłam umówiona na dziś wieczór, więc nie
spławiaj mnie tym swoim spojrzeniem agenta.
Wyjął cygaro z ust i przyjrzał mu się. A potem odezwał się nagle:
- Mam pięćdziesiąt sześć lat i jestem kaleką... i nie próbuj wciskać mi kitu, że szpotawa stopa nie jest
kalectwem, spróbowałabyś sama ciągać ją za sobą przez parę dni. Zdecydowałem się swego czasu na
małżeństwo i zrujnowałem je. Ale mam też lepszą stronę, jestem bogaty, na swój skromny sposób
potężny. Nie uprawiam hazardu, nie piję zbyt wiele i nie pieprzę się z każdą ładnie wyglądającą
dupeczką, jaka się nawinie. Jestem uprzejmy, hojny i czysty. Nic
Grzesznicy
mnie nie obchodzą tak zwane problemy czarnych i chcę, żebyś wyszła za mnie za mąż. Carey
popatrzyła na niego zdumiona. - Co?
- Dobrze słyszałaś. Chcę się z tobą ożenić. Jesteś bardzo sprytną dziewczyną, powinnaś skorzystać z
takiej okazji - starał się być zabawny, ale sposób w jaki darł liście z cygara dowodził, iż mówił poważnie.
Carey zdobyła się na opanowanie. Nigdy nie przyszło jej nawet do głowy pomyśleć o Marshallu w
kontekście romansu. Przez siedem lat był dla niej uosobieniem szefa i przez cały ten czas podpatrywała
go, uczyła się od niego i wywindowała się ze stanowiska głupiutkiej sekretarki do pozycji, jaką
zajmowała dzisiaj.
- Nie musisz odpowiadać mi od razu - powiedział. - Przemyśl to bez pośpiechu. Wiem, że dla ciebie to
szok, ale myślałem o tym już od roku. Pasowalibyśmy do siebie. Jeśli chcesz, mogę się pozalecać do
ciebie, zaprosić cię do restauracji, posyłać ci kwiaty, choć Bóg jeden wie, że jestem już trochę za stary
na to wszystko. Ale zrobię to, jeśli tego zechcesz.
Położyła swoją drobną rękę na jego dłoni. - Bardzo mi pochlebiłeś, Marsh. Brakuje mi słów. Nigdy nie
przypuszczałam, to znaczy, chcę powiedzieć, o, Boże, mówiłam ci, że brakuje mi słów.
Wstał. - Przemyśl to. Porozmawiamy o tym pózniej, albo wcale. To będzie zależało od ciebie.
Odszedł kuśtykając i przyłączył się do grupy otaczającej Maxa Thorpe'a.
- Przepowiadam ci - mówił Max do Natalie Allen - jeszcze dwoje ślicznych dzieci, niewykluczone, że
blizniąt i bardzo dużo podróży; wydaje się, że stale jesteś w drodze. Wygląda na to, że ty i Clay
będziecie mieli długie i szczęśliwe wspólne życie.
Natalie wyrwała rękę i ukryła irytację pod uroczym uśmiechem. To wcale nie było to, co chciała
usłyszeć.
- Kto następny? - zapytał Max, bawiąc się wybornie. - Może ty? - zwrócił się do Sunday.
Zaczęła protestować, ale została popchnięta ku Maxowi przez rozentuzjazmowaną Dindi.
- Masz bardzo delikatne ręce - zauważył. - Nie jesteś zamężna, ale chyba byłaś. Tak, widzę nieomylny
znak, że byłaś. Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Widzę oznaki wielkiego stresu... bardzo wielkiego
stresu. Twoi rodzice nie żyją... katastrofa... być może lotnicza? Jesteś samotna, jesteś bardzo spokojna.
Widzę wielu kochanków i ponowne małżeństwo.
Sunday siedziała bez ruchu i uważnie słuchała. Ten człowiek był niesamowity. Wiedział wszystko.
Zupełnie zapomniała, że inni też tego słuchają.
- Masz rację - wyszeptała. - Co jeszcze widzisz? Czy będę szczęśliwa?
Dziwna osoba, pomyślał Max. Zwykle pytano go: Czy czekają mnie duże pieniądze, sława, sukces!
- Musiałbym sporządzić wykres, żeby móc odpowiedzieć na to - powiedział. - Ale widzę bardzo mocną
linię kariery, fantastyczny sukces. Widzę... list, list. Nie wolno ci zignorować listu. Linia życia złamana...
nie, nie, nie, chciałem powiedzieć, małżeństwo zamilkł nagle. - Nic więcej nie widzę.
- Och, proszę! - zastanawiała się, czy Paulo nie zostawił jakiegoś listu, na który z takiego czy innego
powodu nie natrafiła. Znowu wyciągnęła rękę do Maxa. - Proszę powiedzieć mi coś więcej.
Oczy zaszły mu mgłą i bolała go głowa. Zdarzało się to wówczas, gdy zbyt się zagalopował. Z tą
dziewczyną posunął się stanowczo za daleko. Nie powinien był za nic wspomnieć o przerwanej linii
życia. Jak dziwna była ta moc, którą posiadał.
- Przykro mi, moja droga. Nic więcej. Niczego więcej nie widzę.
Charlie zauważył, że była zdenerwowana i przerwał zgromadzenie wokół Maxa, opowiadając
dykteryjkę. Pózniej, kiedy wszyscy wrócili do drinków, poszedłjej poszukać. Widział, jak wymknęła się
na patio.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ebook @ pobieranie @ pdf @ do ÂściÂągnięcia @ download
Wątki
- Home
- 025. Merritt Jackie Zielona dolina
- Jak grzeszyÄ piÄknie
- Collins Jackie Dziwka
- Janez Trdina Kranjska jeza
- Frederico Moccia MćÂśźczyzna, którego nie chciaśÂa pokochaćÂ
- Alchemy Unveiled
- Cooper Jilly Harriet
- D413. Delacorte Shawna Zawieja w Wyoming
- 398. Gerard Cindy Dzikie serca 01 Ni srebro ni zśÂoto
- Wiech [Wiechecki Stefan] Wiech na 102
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ministranci-w.xlx.pl
Cytat
Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
Dies diem doces - dzień uczy dzień.