Dawno mówią: gdzie Bóg, tam zgoda. Orzechowski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wolno. Czułam bowiem wewnętrzny niepokój, który zmuszał mnie do pośpiechu. Starałam się
jednak opanować i dostosować do niej. Szłyśmy w kierunku Milanówka, gdzie mieszkała.
Po minutach milczenia Janina zaczęła mówić o sobie. Nie wyszła za mąż, ponieważ
ślubowała wieczną miłość Jezusowi. Nie jest szczególnie praktykująca, do kościoła chodzi rzadko.
Należy do tych katolików, którzy miłość do Boga starają się wyrażać w dobrych uczynkach.
Pomagają biednym, odwiedzają chorych i nieszczęśliwych. Podczas okupacji przygarnęła do swego
mieszkania kobietę z dwojgiem dzieci, uciekinierów z Warszawy. Na swoje barki wzięła ciężar
utrzymania całego domu. Zarabia zbyt mało jako krawcowa, dlatego musi jeszcze w niedzielę
zajmować się drobnym handlem. Ma swoich klientów, którzy jej pomagają. Należy do nich także
rodzina Marysi.
W tym momencie Janina przerwała swoje opowiadanie i wnikliwym wzrokiem popatrzyła
na mnie. Wyglądało na to, że teraz oczekuje zwierzeń ode mnie. W powściągliwych, krótkich
słowach opowiedziałam jej, że jestem uciekinierką z Warszawy i staram się znaleźć jakąś pracę.
Janina wykazała zrozumienie, obiecała pomoc i zaprosiła do siebie w każdym dogodnym
dla mnie czasie.
Droga powrotna do Grudowa minęła mi szybko. Byłam pod wrażeniem dobroci i szczerości
Janiny. Weszłam do mego pokoju. Było w nim pusto i smutno. Samotność biła ze wszystkich ścian.
Usiadłam. Chciałam zanurzyć się w przyjemnych, pogodnych myślach, które Janina we mnie
wzbudziła. Zastanawiałam się nad naszym przypadkowym spotkaniem. Chciałam poznać ją bliżej.
Pragnęłam zobaczyć ją w domu, przy pracy, w dniu powszednim i w niedzielę.
Podczas tych częstych wizyt zadzierzgnęła się między nami nic prawdziwej przyjaźni.
Poznałam współmieszkańców Janiny, panią Krystynę i jej dwóch synów. W ich mieszkaniu było
przyjemnie, ciepło, serdecznie. Na jej twarzy zawsze gościł uśmiech. Bardzo dbała o swoich
domowników, starała się przede wszystkim, aby dzieci miały co zjeść. Było jej ciężko, ale nigdy
się nie skarżyła. Natomiast Krystyna i jej chłopcy zachowywali się tak, jakby byli gospodarzami jej
mieszkania. Odnosili się do niej w bezczelny sposób. Janina to wszystko tolerowała. Krystyna była
kobietą z natury złą, często miewała pretensje do Janiny, że mało zarabia. Chłopcy mimo
szkolnego wieku wychowywali się na ulicy.
Im dłużej obserwowałam Janinę, tym bardziej ją ceniłam. Polubiłam ją jak kogoś bardzo
bliskiego, przed którym będę mogła otworzyć serce. W każdą niedzielę rano czekałam na nią u
Marysi. Od czasu do czasu zachodziła również do mnie. Wtedy mogłyśmy swobodnie rozmawiać.
Stopniowo zaczęła mi opowiadać o ludziach, wśród których mieszkałam. Stwierdziła, że są to
prości, zazdrośni plotkarze. Zrozumiałam wtedy, że Janina wie, kim jestem i co mi grozi. Tym
bardziej pragnęłam jej przyjaźni. Każde spotkanie z nią dodawało mi wiary i ufności. Czułam, że w
razie niebezpieczeństwa mogę liczyć na jej pomoc.
W sobotę zazwyczaj przychodziła do mnie Renia. Wiedziała o moich spotkaniach z Janiną,
była szczęśliwa, że mam tak wspaniałą przyjaciółkę. Żyłyśmy przecież w okrutnych czasach.
Znalezienie człowieka o takich zaletach charakteru było wielkim szczęściem. Wizyty Reni trwały
krótko. Przychodziła bez Stasia, ponieważ tak było bezpieczniej. Dlatego też siedziała u mnie
zawsze zdenerwowana i zniecierpliwiona. Co chwila patrzyła na zegarek i w wielkim pośpiechu
wracała, pieszo do synka.
Pewnego październikowego dnia pobiegłam na pocztę w Milanówku. Ku memu
zaskoczeniu urzędniczka podała mi list od Mamusi, zaadresowany na moje obecne nazwisko
Elżbieta Rutkowska, poste restante. Mama pisała, że od kilku tygodni Rachela z Lusią mieszka w
Częstochowie u dobrych, zacnych znajomych. Spośród kilku wysłanych listów Mamusi tylko jeden
dotarł do mnie. Schowałam go za ściennym zegarem, obchodząc się z nim jak z relikwią. W
ciężkich chwilach czytałam go, a wtedy wydawało mi się, że czuję głaszczącą mnie po głowie rękę
Mamy.
Codzienna praca ze Zdziśkiem pozwalała mi trochę zapomnieć o strachu i ciężkich
chwilach. Chłopczyk urwisowskim wdziękiem i łobuzerskimi sztuczkami wciągał mnie w swój
dziecięcy świat, a gdy trzymałam w dłoni jego rączkę, zdawało mi się, że wokół mnie stoi
ochronny mur.
Godziny lęku zaczynały się wieczorami. Przebywanie w pokoju bez światła napawało mnie
melancholią, lękiem i tęsknotą. Szukałam wtedy bezpieczeństwa u sąsiadów za ścianą. Często mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jungheinrich.pev.pl
  • Wątki

    Cytat


    Ibi patria, ibi bene. - tam (jest) ojczyzna, gdzie (jest) dobrze
    Dla cierpiącego fizycznie potrzebny jest lekarz, dla cierpiącego psychicznie - przyjaciel. Menander
    Jak gore, to już nie trza dmuchać. Prymus
    De nihilo nihil fit - z niczego nic nie powstaje.
    Dies diem doces - dzień uczy dzień.